Closterkeller, Access Denied (Gdynia, Ucho 09-12-2018)

Abracadabra Gothic Tour to już 13-letnia tradycja na gruncie sceny polskiego tzw. klimatycznego rocka. Wyrosła, jak się wydaje, z Dark Star Festival, każdej jesieni w kilkunastu polskich miastach gromadzi fanów w różnym wieku. Początkowo scenę współdzieliły takie zespoły, jak Artrosis, Batalion D’Amour, Via Mistica czy Desdemona, z czasem jednak supportami stały się wyłącznie lokalne, mniej lub bardziej znane zespoły, natomiast rolę gwiazdy niezmiennie pełni Closterkeller.

Rok 2018 to czas niewątpliwie szczególny dla zespołu – wszak jego 30-lecie. Przez trzy dekady nastąpiło jednak wiele zmian, które dotyczyły nie tylko koloru włosów Anji Orthodox, ale też składu. Closterkeller to bowiem firma rodzinna – tworzyli ją zarówno (byli) partnerzy Anji, jak i (obecnie) jej syn, Adam.

W takim, międzypokoleniowym, składzie mieliśmy okazję usłyszeć Closterkeller w gdyńskim Uchu 9 grudnia. Pod szyldem „Abracadabra Closterkiller Tour 2018” zagrał nie tylko tytułowy zespół, ale również gdyński Access Denied.

Access Denied to istniejąca od 2003 roku grupa – jak sami piszą – heavy metalowa, z melodyjnym, acz ostrym wokalem Agnieszki Sulich. Podczas około 30-minutowego występu mieliśmy okazję usłyszeć anglojęzyczne numery oraz jeden w języku polskim, który może nie powalał głębią tekstu, ale za to wykonany był całkiem zgrabnie – klarownie, czysto i z charyzmą, która nie opuszczała zespołu do ostatnich nut. Niewątpliwie spora tu zasługa wokalistki, która w przerwach między utworami zachęcała publikę do aktywności i starała się wchodzić z nią w interakcję. Momentami zresztą, zwłaszcza we wspomnianym „Piwku”, zespół brzmiał jak Virgin, co niekoniecznie stanowi krytykę – Dodzie, mimo wszystko (mimo wszystko!), trudno odmówić silnego wokalu (mówimy oczywiście o początkach jej kariery).

Access Denied / fot. Wojciech Miklaszewski

Po (trochę zbyt długiej) przerwie między zespołami przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Podczas ok. 1,5-godzinnego występu usłyszeliśmy takie kawałki, jak m.in. „Władza”, „W moim kraju”, „California”, „Król jest nagi”, „Wyznanie siebie”, „Supernova”, „Tak się rodzi nienawiść”, „Strefa ciszy” czy „Królowa”, a więc coś dla wieloletnich fanów, jak i osób, które zaczęły słuchać Clostera stosunkowo niedawno.

Osobiście zatrzymałam się na płycie „Nero”, więc ucieszyło mnie, że usłyszałam kawałki ze starej dobrej „Scarlet” czy „Violet” (choć zdecydowanie niektórych mi zabrakło). Tak duża dawka elektroniki (do której absolutnie nic nie mam, jeśli chodzi o zespoły wykorzystujące ją jako główny nurt), jaka pojawiła się na „Nero”, stanowi dla mnie swego rodzaju zbezczeszczenie tego, co w Closterze podobało mi się najbardziej (podobnie w przypadku Artrosis), dlatego na koncert szłam trochę ze strachem, że raz – „Viridian” będzie myślą przewodnią koncertu, dwa – usłyszę samą elektronikę z jedynie niewielką domieszką klimatycznego, suchego rocka. Ale nie, zespół tak ułożył setlistę, że nie miało się wrażenia przesytu, a nawet poczułam się zachęcona do sprawdzenia, co po tych czterech latach stworzyła Anja ze swoją załogą.

Co do załogi natomiast – tutaj się muszę przyczepić. Odniosłam bowiem wrażenie, że Closterkeller to już nie jedność, a kawałki, osobni muzycy. Brakowało wspólnej energii, coś tam się nie zgrywało, ktoś źle wszedł, Anja nadrabiała poczuciem humoru (całkiem skutecznie), ale za tą dobrą miną do złej gry była… no właśnie, zła gra. Coś nie styka i tym czymś są, jak mi się wydaje, relacje osobiste. Być może też owo wrażenie wynika z mojego sentymentu do pierwszego składu zespołu, na którym się wychowałam i który był, mniej lub bardziej, obecny w moim życiu (gorące pozdrowienia dla Krzysia ;) ). Natomiast jako firma rodzinna Closter sprawdza się świetnie – Adaś Najman wyraźnie czuje się jak ryba w wodzie i z powodzeniem przejmuje charyzmę swoich rodziców.

Closterkeller / fot. Wojciech Miklaszewski

Bo charyzmy Anji odmówić nie można. Po 30 latach na scenie (ile polskich zespołów doczekało takiego jubileuszu?) jej głos nie traci na wartości, ba, wciąż jest silny, czysty, bez fałszów łatwo zmienia barwę czy skalę. Głos Anji, ale i – jak się wydaje – ona sama są niewątpliwie jak wino.

A czymże jest Closterkeller, jak nie Anją właśnie? Po latach zmian, zapewne niełatwych relacji, eksperymentów muzycznych i nie tylko, Closterkeller pod wodzą pani Orthodox wciąż istnieje, koncertuje i ewidentnie ma się całkiem dobrze. I nic, tylko się cieszyć, że nasza uboga scena tzw. klimatycznego rocka może się poszczycić również zespołami, które wciąż czynnie zabierają nas w podróż do nastoletniego świata mrocznych poszukiwań, zmuszają do sentymentalnych wspomnień i nieustannie przyciągają rzesze fanów dosłownie w każdym wieku. A teraz, gdy coraz powszechniej panoszy się disco polo, każda zdobyta mroczna duszyczka jest na wagę złota.