Neurosis, YOB, Kowloon Walled City (Gdańsk, B90 27-07-2019)

Muzyka nie zawsze musi być łatwa i przyjemna, do ponucenia przy goleniu. Może być też ciężka w odbiorze, wręcz odpychająca i wymagająca większego skupienia. Z popularnością to oczywiście nie idzie w parze, dlatego też podczas koncertu Neurosis w gdańskim B90 tłumów co prawda nie było, ale w klubie pojawiło się kilka setek świadomych słuchaczy, którzy dokładnie wiedzieli po co i na co kupili bilety. Jakieś 90% widzów należało do brzydszej płci kategorii wiekowej trzydzieści plus, ale jakoś mnie to specjalnie nie dziwiło.

Rozpoczynający wieczór zespół Kowloon Walled City był dla mnie największą niewiadomą. Zetknąłem się z nimi pierwszy raz, pracy domowej nie odrobiłem i nie przesłuchałem wcześniej ich nagrań. A szkoda, bo zrobili na mnie dobre wrażenie. Muszę ich przede wszystkim pochwalić za brzmienie, bo nie ustępowali w tej materii swoim bardziej doświadczonym kolegom. Jedyne co mi się nie podobało to wokal, który o wiele lepiej sprawdza się u nich w studyjnych warunkach. Znikał gdzieś w natłoku gitar i tego typu emocjonalny mówiony krzyk był jednak wbrew pozorom dość delikatny. Mógłby ustąpić rykowi prosto z trzewi dzięki czemu wszystkie klocki byłyby na swoim miejscu. Za to pod względem instrumentalnym wszystko miało ręce i nogi. Panowie serwują głównie powolne tempa, ale na tyle to wszystko razem się zażera, że o nudzie nie ma mowy.

Kowloon Walled City / fot. Aga Stawrosiejko

YOB to już dość uznana marka. Mają osiem płyt na koncie i ponad dwadzieścia lat grania za sobą, chociaż zetknąłem się z nimi dopiero po wydaniu siódmego albumu „Clearing the Path to Ascend”. Zespołowi najbliżej do doom metalu, ale umiejętnie wychodzą z tej szufladki oferując też stonerowe i post metalowe elementy. Ich utwory do krótkich nie należą, większość trwa około dziesięciu minut. Tutaj wokalnie już się wszystko zgadzało, Mike Scheidt potrafi i zaryczeć i ładnie zaśpiewać. YOB to tylko trio, ale nie odczuwa się braku drugiej gitary, klawiszy czy jeszcze innych instrumentów. Panowie potrafią stworzyć wciągający klimat, aż się przyjemnie słucha ich muzyki. Momentami dochodzi do wręcz psychodelicznych doznań, aż szkoda, że nie mieli za plecami żadnych wizualizacji. Jedyne do czego mogę się przyczepić to momenty samotnego plumkania pojedynczych dźwięków gitary, które jak dla mnie były zbędne i burzyły budowany nastrój wydłużając niepotrzebnie i tak już długie utwory.

YOB / fot. Aga Stawrosiejko

Na koniec wisienka na torcie, czyli Neurosis. Nie bójmy się tego słowa, to zespół legenda, grający we własnej lidze, który na wielu kapelach odcisnął spore piętno, a już na pewno na grające przed nimi tego wieczoru zespoły. Tutaj liczyło się przede wszystkim wwiercające się w ciało brzmienie, które jeszcze bardziej wali w mordę niż na płytach. Neurosis nigdy nie grało typowych piosenek, grupa konsekwentnie od ponad trzydziestu lat tworzy swój muzyczny świat. Na ostatnich wydawnictwach okrzepli już w swojej stylistyce, odnaleźli swoje miejsce i całe szczęście, że na starość im nie odwaliło tylko dalej idą swoją drogą. Rozpoczęli od tyłowego utworu z płyty „A Sun That Never Seats”. Ten powolny walec dobrze nastroił na cały koncert i od razu było wiadomo, że lekko nie będzie. Obcowanie z muzyką Neurosis to momentami wręcz bolesne doświadczenie, uwypuklają to jeszcze emocjonalne, krzyczane z jakąś desperacją w głosie wokale Scotta Kelly’ego i Steve’a Von Tilla. Panowie skupili się w głównej mierze na trzech ostatnich albumach, wplatając w to „End of the Harvest” z płyty „Times of Grace” oraz dwa utwory z „A Sun That Never Sets”, oprócz wspomnianego tytułowego na początku, zakończyli swój koncert zamykającym ten album numerem „Stones from the Sky”. Neurosis weszli i zeszli bez słowa, niczym profesorowie pokazali kto rozdaje karty w tym gatunku skupiając się całkowicie na muzyce. Wystąpili bez wizualizacji, bez backdropa za plecami, ale ozdobniki nie były tutaj nikomu do szczęścia potrzebne. Liczyły się płynące ze sceny dźwięki, ten typowy dla nich dołujący klimat i ciężar emocjonalny, który wnika w sam środek trzewi. Był to jeden z tych koncertów, które analizuje się jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniego dźwięku, żeby dobrze przetrawić tę muzykę potrzeba czasu. W klubowych warunkach sprawdzało się to doskonale, letnia impreza zaraz za drzwiami na ulicy Elektryków nie miała szans się przebić i zburzyć osiągniętego nastroju.

Neurosis / fot. Aga Stawrosiejko

Selista:
1. A Sun That Never Sets
2. My Heart for Deliverance
3. A Shadow Memory
4. At the Well
5. Bending Light
6. Given to the Rising
7. Reach
8. To the Wind
9. End of the Harvest
10. Stones from the Sky