Riverside (Gdynia, Ucho 15-09-2019)

Na początku był prima aprilisowy żart, w którym roiło się od błędów. Szybko się jednak okazało, że ogłoszona w ten sposób trasa naprawdę będzie miała miejsce, a samych błędów było w pierwszym ogłoszeniu zaledwie kilka. Po drobnych poprawkach ruszyła więc sprzedaż biletów i I’m Your Private Wasteland wyprzedała się w całości, co nikogo nie powinno dziwić. Riverside to machina, która potrafi przyciągać nie tylko największych fanów, ale także nowych słuchaczy, którzy zjechali się do gdyńskiego Ucha, gdzie odbył się ostatni z tegorocznych jesiennych koncertów grupy. Sam klub jak sądzę już dawno nie widział takich tłumów.

Kolejka do wejścia uformowała się już co najmniej na godzinę przed otwarciem uchowych bram, a sam klub szybko i szczelnie zapełnił się publicznością, która cierpliwie czekała aż Riverside wyjdzie na scenę. Tłum szczelnie wypełnił cały parkiet klubu, balkon i schody nań prowadzące – co pokazuje skalę wyprzedanego wieczoru i zainteresowania jakim cieszy się zasłużenie zresztą ten zespół. Na kilka minut przed godziną 20 z głośników popłynął ambientowy pasaż „Wasteland Soundscape”, a chwilę później panowie wyszli na scenę. Set siłą rzeczy zdominowały utwory z najnowszej płyty studyjnej grupy, czyli „Wasteland” i tak na samym początku można było usłyszeć „The Night Before”, „Acid Rain” oraz „Vale Of Tears”. Następnie panowie pozwolili sobie na przerywnik pod postacią fragmentu „Escalator Shrine” z albumu „Shrine Of New Generations Slaves”, by płynnie przejść do kolejnego z „Wasteland” czyli utworu „Lament”. Po nim nie zabrakło fragmentu z „Saturate Me” z płyty „Love, Fear And The Time Machine”, a mianowicie pierwszej połowy utworu, który z kolei przeszedł w „Out Of Myself” z debiutu Riverside pod tym samym tytułem, po którym zabrzmiał „Second Life Syndrome” z drugiego krążka. Kolejnym utworem, który panowie zagrali był „Left Out” z „Anno Domini High Definition”, który zaskakująco dobrze połączył się z „Guardian Angel” z „Wasteland”, po którym panowie znów cofnęli się do wcześniejszej twórczości, a mianowicie do „Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?) oraz „#Addicted” z „LFATM”. Po nich wrócili do „ADHD” i zagrali rozszerzoną wersję „Egoist Hedonist”, który równie kapitalnie łączył się z zagranym na koniec utworem „Wasteland” z ostatniego albumu grupy. Oczywiście, wyszli na bis i zagrali jeszcze „The Depth Of Self-Delusion” z „SONGS”, „02 Panic Room” z „Rapid Eye Movement” oraz na samo zakończenie, rozbudowaną wersję „River Down Below” również pochodzącego z „Wasteland”.

Przekrojowy, ale też bardzo kameralny (nie tylko ze względu na mniejsze gabaryty klubu, bo przypomnijmy, że w ostatnim czasie Riverside głównie grało w dużych salach koncertowych) z całą pewnością był bardzo intensywny i pełen emocji dla wszystkich, którzy przyszli zobaczyć Riverside w Gdyni, a przy tym przepięknym początkiem tegorocznej jesieni. Niektórzy podobno byli na wszystkich występach w ramach trasy, ale też byli i tacy którzy widzieli tę grupę po raz pierwszy. Dla mnie z kolei był to czwarty koncert Riverside i chyba najlepszy na jakim byłem. Brak supportów i nieco ponad dwugodzinny set pokazał, że grupa jest w znakomitej formie, pełen energii i chęci na dalsze kontynuowanie zespołu, który wyraźnie odrodził się po nadal nie tak dawnych wydarzeniach w ich szeregach. To grupa, która ciągle zaskakuje i nie przestaje fascynować swoją muzyką, podejściem do fanów i profesjonalizmem. Nie ulega też wątpliwości, że dla wszystkich zebranych w Uchu była to także swoista podróż wehikułem czasu, może nie trzydzieści lat wstecz, ale do czasów kiedy dopiero zaczynało się chodzenie na koncerty i kiedy poznawało się zespoły przede wszystkim na żywo, a nie przez portale streamingowe. Wreszcie, Riverside to grupa, która z każdym koncertem podoba się jeszcze bardziej i bezpośrednio po nim, mimo pełnego zadowolenia, pojawia się smutna refleksja, że to już koniec – a przynajmniej do następnego.