Thesis, GARS, Psychollywood (Gdynia, Bukszpryt 28-01-2012)

Przedostatni koncert w ramach aktualnej trasy warszawskiej grupy Thesis odbył się w gdyńskim Bukszprycie w zimowy, sobotni wieczór. Wraz z nimi zaprezentowały się dwie bardzo dobre trójmiejskie formacje: Psychollywood i GARS. W środku klubu w żadnym wypadku nie panowała jednak mroźna atmosfera, bowiem już od początku była ona gorąca.

Psychollywood to zdecydowanie zespół koncertowy. Miałem okazję wcześniej słyszeć ich tylko podczas zeszłorocznej Gitariady, którą zresztą wygrali. Już wtedy zespół bardzo mi się podobał. Jednak studyjny, debiutancki materiał, trochę mnie zaskoczył, nie było bowiem dobrze – raczej z winy spartaczonej moim zdaniem roboty producenckiej, aniżeli z winy muzyków czy materiału. Nie ograniczają się oni bowiem tylko do stonerowych czy rock’n’rollowych rozwiązań, ale z powodzeniem sięgają też po nowoczesne odmiany metalu, a nawet miejscami po metalcore. Wreszcie, jest to grupa, która nie stroni od przestrzennych wejść, progresywnych zapędów, a zwłaszcza brudnych i przebojowych melodii i nie zawsze łatwo przystępnych emocji. Mocną stroną Psychollywood jest wysoki poziom wykonawczy, świeżość i oryginalność, jaką udaje się im wycisnąć z bądź, co bądź wytartych już niemal do granic możliwości szlakach takiego grania, która stawia ich na równi z aktualnie zawieszonym warszawskim Black River.

Po nich wystąpił Thesis. Zmiana klimatów nie spodobała się chyba publiczności, bo przestrzeń pod sceną opustoszała, a większość stała kilka metrów od niej, jakby bała się, że warszawiacy ich pogryzą. Tak się jednak nie stało. Nastawione bardziej na klimat rozbudowane kompozycje, raz po raz uderzały ciężkimi riffami i agresywniejszym wokalem, by po chwili ucichnąć w spokojnym, lirycznym tle i niepokojących szeptach. Thesis zaprezentowało piosenki z debiutanckiej płyty „Chanel 1” z 2009 roku, w tym między innymi „Like A Child” (Utwór najnudniejszy chyba ze wszystkich, ale musimy go zagrać, bo kiedyś był w radiu nawet puszczony – mówił o nim Łukasz Krajewski, wokalista grupy). Następnie uderzyli utworem „ekstremalnym”, czyli finałowym kawałkiem „Nourisher” z pierwszej płyty.

Thesis zaprezentowało też dwa, nie zarejestrowane jeszcze numery, które znajdą się na drugiej płycie zespołu, której premiera planowana jest prawdopodobnie na jesień tego roku. Jeden z nich z łagodnym, dusznym wstępem, który powoli rozwija się do szybszych, bardziej agresywnych fragmentów, i dopiero po jakimś czasie wybuchający gwałtowną ścianą dźwięków spodoba się tym, którzy umieją wejść w muzykę i poczuć ją w sobie, którzy wolą przeżywanie wewnętrzne od skakania pod sceną. Bliżej już nawet do doomowych, a nawet sludge’owych rozwiązań w rodzaju Solitude Aeternus, czy naszego trójmiejskiego Blindead. Na koniec zagrali kolejną nową kompozycję – równie długą, gęstą, ale i cięższą od poprzedniej. Tu gdzieś już mi nawet pachniało dźwiękowymi mulistymi eksperymentami grupy Kylesa – nakładanie się kolejnych warstw brudnych riffów w niskich rejestrach, stłumiony airdrumming i po raz kolejny, przejmujący i niepokojący, ale czysty wokal przypominający trochę Mariusza Dudę z Riverside.

Jako ostatni zaprezentował się GARS, który zagrał znacznie ciężej i agresywniej niż można by po nich sądzić, a zwłaszcza znając ich muzykę tylko z płyty. Łącząc w swojej twórczości hardcore’ową agresję z punkową zadziornością są zespołem, który jest jakby przedłużeniem dawnej trójmiejskiej sceny muzycznej, przefiltrowanej przez nowe zdobycze technologiczne i gatunkowe. Mocną stroną GARS-ów, są polskie teksty, które są o czymś konkretnym, a nie są tylko bezsensownym bełkotem rodem z popularnych stacji radiowych. Niestety w porównaniu z poprzednimi zespołami moim zdaniem GARS-i wypadli najsłabiej. Wynika to ze znacznie gorzej słyszalnego wokalu, który tylko czasem przebijał się przez ścianę dźwięków, niż z braku umiejętności, bo tych również nie można im odmówić. Nie do końca byłem przekonany do debiutu płytowego „Gdzie akcja rozwija się”, tak samo nie przekonało mnie koncertowe oblicze grupy.

Podsumowując, był to bardzo udany wieczór. Nie tylko dla mnie. Ale na pewno też dla tych, którzy cenią sobie ciężkie, żywiołowe granie, jak również te, bardziej melancholijne i uczuciowe, nastawione bardziej na klimat. Wszystkie trzy grupy reprezentowały wysoki poziom pod względem technicznym i jakościowym. A jeśli wszystkie trzy są świetne, to, czego chcieć więcej? Tylko więcej tak udanych koncertów. I oczywiście ciągłego rozwoju grup, zarówno warszawskiego Thesis, jak i naszych trójmiejskich – Psychollywood i GARS, których na pewno nie musimy się wstydzić, a wręcz przeciwnie, możemy z nich być dumni.