Hell-Born to zespół parający się black i death metalem, który został założony w 1996 roku przez perkusistę (obecnie basistę) Adama „Baala” Muraszko kiedy rozeszły się jego drogi z Behemothem. Do współpracy na stanowisko gitarzysty zaprosił on ówczesnego basistę swojego byłego zespołu Leszka „Lesa” Dzięgielewskiego, zarazem muzyka Damnation, w którym w tym czasie grał Inferno, czyli obecny pałker zespołu Nergala.
„Natas Liah” to szósta w historii zespołu płyta studyjna, wydana w styczniu 2021 r., czyli całe trzynaście lat później po poprzedniej zatytułowanej „Darkness”. Chyba samym członkom zespołu ciężko w to uwierzyć, bo jak stwierdził Baal, ukazanie się nowego albumu to „wydarzenie, które jeszcze całkiem niedawno należało do sfery fikcji”. Premiera jakoś mi umknęła, ale biorąc pod uwagę obecne tempo wydawnicze Hell-Born, recenzja rok później wcale nie jest aż tak bardzo zdeaktualizowana. A może ktoś sięgnie po ten materiał właśnie teraz, bo zaręczam, że warto. Zresztą zespół gra muzykę w takim old schoolowym duchu, który czy teraz, czy za dziesięć lat będzie się odbierało podobnie. Lata lecą, ale na muzyce tego typu kapel jak Hell-Born czas nie robi żadnego wrażenia.
„Natas Liah” to album przeznaczony dla koneserów podziemnego metalowego rzemiosła. Nie ma tutaj miejsca na rewolucje czy eksplorowanie nowych rejonów i szeroki rozwój by podbijać serca coraz to większej grupy fanów. Hell-Born to nie jest firma i marka jaką stał się Behemoth, ale pomimo tak różnego podejście do funkcjonowania zespołu, panowie utrzymują bardzo przyjazne stosunki. Warto wspomnieć, że Baal i Les wystąpili podczas koncertu swojego byłego zespołu w 2017 roku grając kilka starych numerów, a Nergal gościnnie zaśpiewał w „Blakk Metal”, czyli utworze zamykającym płytę „Natas Liah”.
Jednak nie jest też tak, że Hell-Born nie wychodzi z piwnicy od 25 lat i gra wciąż to samo. Wiemy już, że panowie koła nie odkrywają, nie mają nawet takiego zamiaru i grają metal w starym stylu, ale są też wyraźne zmiany. W porównaniu z poprzednimi dokonaniami zwolnili tempo, odeszli od deathu i poszli zdecydowanie w black metalowe rejony. Jakby tego było mało, pojawiają się nawet melodyjne, heavy metalowe solówki. Poza tym brzmienie mają wykręcone tak dobrze, że można przypiąć znaczek jakości. Jest mięsiście, przejrzyście, ale z odpowiednią dozą surowości i naturalności. Ja wiem, że płyty metalowe sprzed lat to klasyka i kult sączący się ze ścian, ale w kwestiach czysto technicznych wolę zdecydowanie dzisiejsze produkcje niż te wszystkie kartonowe i płaskie produkcje z przełomu wieków. Obecne umiejętności realizatorów i muzyków czy sprzęt jakim dysponują to niebo, a ziemia. Spytacie się w takim razie gdzie klimat tamtych lat? Słucham nowego Hell-Born i czuć w tej muzyce niezmienną pasję do grania muzyki, ale rozumiem jeśli ktoś kręci nosem i mówi, że „kiedyś to były czasy”. Ja akurat mam inne podejście, bo wtedy takiej muzyki nie słuchałem, wolałem trochę inne rzeczy, więc nie mam żadnego sentymentu.
Cieszy mnie, że Hell-Born dołączył do podziemnych zespołów sprzed lat, które odkurzyły instrumenty i wzięły się za zrobienie nowej płyty. Tym bardziej jeśli efektem końcowym jest tak udany, niewymuszony, pełen pasji album. Polska scena black metalowa jest na naprawdę wysokim poziomie, ale nie tylko młodzi się liczą, bo stare kozły potrafią stworzyć muzykę, która nie jest graniem na sentymentach, a broni się doskonale swoją jakością.
skład:
Adam „Baal Ravenlock” Muraszko – gitara basowa, wokal
Leszek „Les” Dziegielewski – gitara
Robert „Diabolizer” Powała – perkusja
1. When You Are God
2. Axis of Decay
3. Ye Olde Woods Devil
4. Uroboros
5. The Butcher
6. Son of Earth
7. In God’s Death
8. Soulrape
9. Blakk Metal