POPsysze, POPstory, POPsute… z tym ostatnim się nie zgadzam. To wciąż bardzo sympatyczna i ciepła muzyka. Tym razem to nastawiona na polski tekst, lekkość i melancholię bardzo przyjemna okołopopowa mieszanka. Tym razem pojawiają się z nową płytą, która skutecznie wyrzuca z głów zimę, a krajobraz za oknem zamienia się w wiosenne pejzaże…
Podobnie jak na „Popstory”, na najnowszym krążku znalazło się trzynaście kompozycji, ale zanim się nimi zajmiemy, muszę zwrócić uwagę na okładkę. Bo ponownie jest małym dziełem sztuki. To może być wielki pomarańczowy kwiat przypominający słonecznika, albo nawet właśnie słońce. Na nim widać oczy, które jakby zdają się nawiązywać do symbolu opatrzności, ponadto wiele geometrycznych warstw w ciepłych kolorach. Nawiązując też do tytułu obraz zdaje się psuć, rozpadać, kolory spływają grubymi kreskami/łzami jak gdyby malarz nałożył za dużo farby lub pozostawił go na skwarze nie pozwalając by w pełni wysechł. Takie też są utwory na płycie – lepkie, płynące i nie chcące schnąć, a co za tym idzie wyjść z głowy.
Brawa się należą za polskie teksty, na całej płycie bowiem są tylko dwa anglojęzyczne. Wita nas „Nie nadążam”, który jest intensywnym i szybkim rockowym kawałkiem, który świetnie sprawdzi się na koncertach. Nie ustępują mu ‘Miejsca”, które znakomicie wpadają w ucho. Podobnie jest z nieco lżejszym „Łasi się”, w którym bardzo podoba mi się sfuzzowane brzmienie gitary. Punk? A czemu nie! Taka jest „Sukienka” odrobinę przywołująca Republikę. Przebojowo wypada świetne „Letko”, by następnie ustąpić miejsca rozrzewnionemu „W samo południe” rozpędzającemu się i z dodatkiem mnóstwa pogłosów. Jest też „Rita”, kolejny skoczny rockowy numer, który lekkością potrafi zachwycić – idealnie nadawałby się zresztą ten kawałek do radia, w którym nie chcą, lub robią to niezwykle rzadko, puszczać takiej muzyki. „Come On”, czyli po angielsku. Zwolnienie, bardziej rzewnie i z saksofonem w tle. Ładne, ale my chcemy się bawić! Jak na zawołanie pojawia się „Płomieniowanie”, które znów sfuzzowanym riffem wbija się łeb i nakazuje skakać w rytm lub delikatnie kiwać się w spokojniejszych momentach. Dobra robota. Nieco lżejszy, ale wcale nie gorszy jest „Biały Szum” z iście punkowym zacięciem. Drugi angielski to „Honeymoon” i znów robi się rzewnie i balladowo. Tu jednak nie brakuje szybszych gitarowych rozwinięć, paradoksalnie to najsłabszy numer na płycie. Kolejna jest znakomita „Notatka”, którą panowie podkradli chyba Radio Bagdad. Ostatni jest jakby pożegnaniem. „Oddycham”, bo taki nosi tytuł kończący płytę, znów jest spokojny, rozrzewniony, jakby miał być złapaniem oddechu przed kolejnym puszczeniem.
Popsysze na pewno nie jest „popsute”. Ten tytuł to zmyła, bo po raz drugi dostajemy garść mocnych wpadających w ucho kawałków, tylko tym razem zagranym z jeszcze większą siłą, energią i nieukrywaną radością, która udzieli się każdemu słuchaczowi. Sama płyta mogłaby by się też spokojnie obyć się bez trzech utworów – dwóch angielskich i kończącego ją „Oddycham”, które nieco niepotrzebnie wydłużają materiał i najmniej wnoszą do całości. Cóż więcej? Jeśli lubicie rocka, polskie teksty, które pod pozorem prostoty mają coś do przekazania i jednocześnie bawią się rzeczywistością spotykaną na co dzień, to musicie sięgnąć po najnowszą płytę Popsyszy. Parafraza pewnej piosenki sprzed lat, którą śpiewała Anna Jantar, idealnie zaś podsumuje wrażenia w jednym zdaniu: „Tyle słońca w całym Trójmieście, nie widziałeś tego jeszcze…”. Sprawdźcie sami!
skład:
Jarek Marciszewski – gitara, wokal, klawisze, cymbałki
Kuba Swiątek – bębny, wokal, przeszkadzajki, klawisze
Sławek Draczyński – gitara basowa
1. Nie nadążam
2. Miejsca
3. Łasi się
4. Sukienka
5. Letko
6. W samo południe
7. Rita
8. Come on
9. Płomieniowanie
10. Biały Szum
11. Honeymoon
12. Notatka
13. Oddycham