Ponad dwu godzinny koncert potwierdził wielką formę Ala Di Meoli i z całą pewnością zadowolił każdego fana jego talentu. Do dawnego kina Atlantic, obecnie klubu muzycznego dawno już jak sądzę nie ustawiła się taka kolejka. Nie czekano jednak na upragniony od miesięcy film, a na koncert niezwykłego i wszechstronnego muzyka, wirtuoza gitary, mającego wpływ nie tylko na jazz i jazz rock, czy flamenco, ale w znacznym stopniu także na współczesną muzykę progresywną i nurt djent*.
Mistrz zaczął grać o w pół do dziewiątej, ale licznie zebrana publiczność cierpliwie na niego czekała i przywitała go ciepło. Koncert choć długi, z zaledwie dziesięciominutową przerwą pomiędzy setami absolutnie do nudnych czy rozwleczonych ponad miarę nie należał. Al Di Meola w znacznej mierze zaprezentował materiał z wydanej w 2013 roku płyty poświęconej Beatlesom zatytułowanej „All Your Life” podkreślając, że ten legendarny zespół na jego muzyczną karierę miał ogromny wpływ. Nie zabrakło jednak materiału z właśnie wydanej „Elysium” jak również starszych utworów, w tym zagranej na bis rozbudowanej wersji „Zona desperata” czy zróżnicowanych improwizacji na które pozwalał sobie z wyśmienitym młodym perkusistą, Peterem Kaszasa, pochodzącym z Węgier. Porozumienie między Meolą, a Kaszasem było wręcz fenomenalne. Niewielki skład uzupełniał brazylijski pianista i klawiszowiec Mario Parmisano.
Koncert zapowiadano jako „unplugged”, jednakże Al Di Meola nie stronił od elektrycznego brzmienia czy licznych efektów, co szczególnie było słychać w momentach wspólnych szaleństw z perkusistą. Niestety Parmisano na szaleństwa przyzwolenia nie miał i grał tylko klawiszowe tła i melodie wtedy kiedy wymagał tego utwór. Mimo to obaj dotrzymywali Mistrzowi tempa, a najwięcej emocji wywoływały u publiczności właśnie te momenty, gdy grali wszyscy trzej jakby od niechcenia próbując się „przekrzyczeć”, efektownie kończąc poszczególne kompozycje, tylko po to by za chwilę znów rozpocząć istną galopadę dźwięków, przerywaną wyciszonymi fragmentami. Trudne tematy Meoli co jakiś czas ustępowały mniej skomplikowanym riffom i melodiom, a towarzyszący mu muzycy pięknie dostosowywali się do niemalże kalejdoskopowych zmian, zwłaszcza wspomniany już Kaszas, który niemal skradł Mistrzowi cały koncert. Istna perełka.
Al Di Meola jest w znakomitej formie i udowodnił to podczas gdyńskiego koncertu. Tak naprawdę nie musiał niczego udowadniać, to bowiem muzyk który jest wielki, porywający i absolutnie zachwycający. Muzycy towarzyszący nie stanowili tylko dodatku, jak to często bywa przy artystach tego formatu. Ten niesamowity koncert obfitował bowiem w dźwięki piękne, z różnych muzycznych rejonów i z całą pewnością zadowolił niejednego fana niezależnie od wieku. Choć przeważały osoby w wieku średnim, warto zaznaczyć, ze na widowni nie brakowało młodzieży, czy nawet rodziców z dziećmi. Dla mnie było to niezwykłe koncertowe przeżycie, które będę wspominał jeszcze długo.
* Tak twierdzi zarówno John Petrucci z Dream Theater, jak i wielu gitarzystów obracających cię w nurcie djent/deathcore.