Ostatniego dnia września tego roku ruszyła polska trasa koncertowa zespołu Behemoth pod nazwą „Rzeczpospolita Niewierna”. Temu najpopularniejszemu metalowemu bandowi w naszym kraju towarzyszyły dwie inne kapele: szwajcarski duet Bolzer oraz nietuzinkowy ojczysty debiut – Batushka. Od samego początku wydarzeniu towarzyszyły kontrowersje związane z plakatem promującym oraz standardowe już sprzeciwy środowisk katolickich, które doprowadziły niestety do odwołania jednego z koncertów – w Bydgoszczy. Przedostatnim przystankiem trasy był niedzielny występ w gdańskim B90.

Gdy przyjechałem na teren stoczni, zostałem przywitany modlitwą różańcową przez przedstawicieli „opozycji”. Kilkunastoosobowa grupa osób przystrojonych w szarfy i dzierżących dzielnie transparenty z napisami np. takimi jak :”Maryja zmiażdży głowę węża”, modliła się gorliwie o niedokonanie się tego „bluźnierczego” koncertu. Jeden z uczestników tego protestu grał na dudach, co dodawało kolorytu całemu „happeningowi”. Zbierający się pod klubem uczestnicy gigu w większości nie zwracali na nich uwagi, ustawiając się w coraz dłuższej kolejce do drzwi B90.
Nie jestem pewien czy wszyscy mieli możliwość obejrzenia pierwszego supportu, ze względu na ogromną kolejkę, która wydawała się nie mieć końca. A było warto. Punktualnie o 19 na scenie pojawiła się Batushka, projekt założony przez Barta – lidera Hermh i właściciela Witching Hour Productions. Grupa ma na swoim koncie wydaną w zeszłym roku płytę „Litourgiya”. Salę wypełnił zapach kadzidła, a zakapturzeni muzycy stali bez ruchu odgrywając kolejne utwory. Bardzo dobrze słucha się tego co proponuje ta kapela. Nie wiem, czy to przez rosyjski język, którym posługują się Krysiuk i jego chórek, czy muzykę – czasem wolną, majestatyczną, pełną wręcz „eucharystycznego” patosu, a czasem rasową, blackmetalową młóckę, nie pozbawioną jednak melodii. Na dłuższą metę jednak ich twórczość wydaje się wtórna i zaczynają się powtarzać. Pierwsze 20 minut bardzo ciekawie, dalej już troszkę nudniej.

Bolzer to niespełna kilkuletni zespół grający niezbyt chyba wciąż popularną odmianę black/death metalu. Ten dwuosobowy skład wydał na razie jedno demko i dwie epki, a w poczekalni jest pełna płyta, która swoją premierę będzie miała pod koniec listopada. Na scenę wyszło dwóch facetów, wokalizujący gitarzysta i perkusista. W utworach słychać było sample klawiszowe, które dodawały głębi, a brak gitary basowej absolutnie nie przeszkadzał. Gitarowe, czasem zakręcone riffy jegomościa ukrytego pod pseudonimem KzR robiły konkretny hałas. Bolzer jest przykładem na to, że można wyjść na scenę w dwuosobowym składzie i zagrać dobry kawał metalu. Znam podobne metalowe duety, które koncertują w tan sposób, m. in. krakowski black/deathowy Aragon, czy Inquisition. W pewnym momencie siadło nagłośnienie i instrumenty było słychać tylko ze sceny, ale panowie kontynuowali występ, za co zostali nagrodzeni dodatkowymi brawami. Po kilku minutach problemy techniczne zostały zażegnane i Bolzer dokończył seta bez niespodzianek. Ich performance i muzyka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, trzeba będzie śledzić ten band w przyszłości i posłuchać niedługo płyty.
Po przerwie technicznej rozbrzmiało opętane intro i swoją sztukę zaczął Behemoth. Tak naprawdę opis ich koncertu można by zamknąć w jednym zdaniu, że był to perfekcyjnie przygotowany set bez wpadek, ale też bez innowacji i zaskoczeń. Ostatnie sztuki tego zespołu są podobne do siebie jak dwie krople wody. Sterylność i precyzyjna reżyseria, swoiste teatralne show. Zagrali całą najnowszą płytę „The Satanist”. Były ognie na scenie, było czarne „konfetti”, było podrygiwanie Nergala rzucającego złowieszcze spojrzenia w publikę, był Orion – Shogun tańczący z basem i wywijający nim niczym piórkiem, był Inferno, którego partie perkusji wgniatały w glebę, a szyby na zewnątrz budynku drżały niebezpiecznie pod jego uderzeniami.

Wszystko się zgadzało, wszystko grało i śpiewało, tylko czegoś mi tu brakuje w tym zespole od jakiegoś czasu. Może spontaniczności, może nieprzemyślanego żywiołu, może jakiegoś nieprzewidzianego szaleństwa, zamiast tego całego cyrku z kapturami, szmatkami, maskami i cholera wie czym jeszcze. Pod koniec zagrali „Conquer All”, kultowe „Pure Evil And Hate” oraz na koniec „Chant For Eschaton 2000”. Cały set odegrany jak należy, szkoda, że mało starych kawałków, no ale promocja ostatniej płyty musi być.
Po raz kolejny Behemoth ściągnął komplet widzów, wszystkie bilety były wyprzedane na tydzień przed wydarzeniem. Oprócz wpadki technicznej z Bolzerem koncert zorganizowany zadowalająco, a kolejki pod klubem chyba już nie da się uniknąć. Może po prostu wpuszczać wszystkich jeszcze wcześniej?