W latach dziewięćdziesiątych Blenders było dużą nazwą na krajowym rynku muzycznym. Takie kawałki jak „Ciągnik” czy „Biribomba” nuciła cała Polska. Nowe tysiąclecie nie było dla nich łaskawe, po wydaniu płyty „Kuciland” w 2001 roku siłą rozpędu jeszcze chwilę się trzymali na powierzchni, ale zespół całkowicie się zagubił. W tym roku Blendersi postanowili się reaktywować w swoim najsilniejszym składzie. Po festiwalowych koncertach na Pol’And’Rocku oraz w Cieszanowie, panowie zagrali pierwszy raz klubowo i do tego w rodzinnym Gdańsku.
Mogłoby się wydawać, że przestrzeń Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego nie nadaje się na tego typu rock and rollowe wydarzenia, ale nic bardziej mylnego. Ta sala jest dobra zarówno na stonowane i uduchowione dźwięki takiej Wardruny, jak i zabawę i luz typowe dla twórczości Blendersów.
O tym jednak za chwilę gdyż wieczór rozpoczął się od występu innej trójmiejskiej załogi w postaci Dance Like Dynamite. Wstyd się przyznać, ale o ile dobrze znam i cenię ich twórczość studyjną, to dopiero pierwszy raz miałem okazję zobaczyć ich na żywo. Tę ciągle nową dość grupę tworzą dojrzali muzycy, nie tylko wiekiem, ale przede wszystkim doświadczeniem – muzycznym i życiowym. Panowie doskonale wiedzą co i w jakiej formie chcą przekazać. Tutaj nie ma miejsca na beztroską młodzieżową zabawę, ale szybciej na refleksję, zajrzenie w głąb siebie. Tekstom wtóruje muzyka, czerpiąca z zimnej fali, wzbogacona o industrialne i rockowe elementy. Ich występ cechowała odpowiednia, oszczędna dramaturgia, jakże doskonale pasująca do teatralnego wnętrza.
Zupełnie inny klimat panował podczas koncertu Blenders. Pod sceną się zagęściło, oprócz czterdziestolatków i jeszcze starszej młodzieży zaroiło się widocznie też od młodszych, wręcz takich osób, których nie było na świecie kiedy zespół zaczynał 31 lat temu. To cieszy, bo daje nadzieję na to, że ta reaktywacja nie będzie tylko bazować na sentymentach tych, którzy pamiętają ich sprzed lat. Zespół od pierwszego numeru rozbujał deski Teatru Szekspirowskiego i do końca nie zwalniał tempa. Widać, że panowie doskonale się bawią swoją muzyką, jakby przeżywali drugą młodość. Od samego początku publiczności udzielała się energia płynąca ze strony zespołu, nawet w pewnym momencie kilka osób zostało zaproszonych na scenę. Ale ta muzyka taka jest, pełna radości i pozytywnych emocji, czerpiąca z tego co najbardziej zwariowane w rocku i funku. Trzech wokalistów robi doskonałą robotę, świetnie się uzupełniają i nawzajem napędzają. Blendersi zagrali wszystko co mają najlepszego ze swoich czterech płyt, nie zabrakło żadnego hiciora. Myślę, że nikt nie wyszedł zawiedziony z ich koncertu. Teraz tylko pytanie co dalej? Zespół podobno pracuje nad nowym materiałem. Mam nadzieję, że uda im się nagrać album, który będzie dla nich nowym otwarciem. Drugiego „Ciągnika” już pewnie nie stworzą, ale solidne piosenki na pewno będą czymś lepiej rokującym na przyszłość niż odcinanie kuponów.