Była to moja pierwsza wizyta w OVO po remoncie (ex-Negatyw). W porównaniu z poprzednia wersją klubu, moje wrażenia są bardziej pozytywne. Miejsce nie jest może rockowe, ale pomijając dziwny układ kanap na sali, jestem na tak. Szczególnie toalety przypadły mi do gustu ze względu na wydobywającą się parę przy sikaniu. Piekło, szatan & co.! ;) Oczywiście celem mojej wizyty w tym przybytku uciech nie było zwiedzanie kibli, tylko muzyka. Pod długim szyldem Bourbon River Re-Creation Tour odbył się jeden z koncertów promujących swoje najnowsze płyty grup Corruption, Carnal i Lostbone wspomaganych przez lokalny support Broken Betty. Ostatni panowie nie mieli zbyt wiele czasu na pokazanie swoich umiejętności, ale na pewno będę musiał zwrócić uwagę na ich pełny koncert. Udowadniają, że grunge jest wiecznie żywy, chyba się nie obrażą za takie porównanie.
Kolejny zespół – Lostbone z Warszawy był zdecydowanie najmocniej grającą kapelą tego dnia. Muzyka z pogranicza metalu i hardcore’u, bardzo intensywne granie, chłopaki nie biorą jeńców. Promowali swojego drugiego, jeszcze ciepłego długograja o tytule „Severance”. Muszę przyznać, że ich muzyka bardziej mnie rusza na koncertach niż w domowym zaciszu. Chociaż nie na tyle by mnie na dłużej zatrzymać przy sobie. Mała ciekawostka – na basie w Lostbone udziela się Michał znany wcześniej z Shahid.
Nie ukrywam, że liczyłem najbardziej na dwa ostanie zespoły i nie zawiodłem się. Carnal na swojej najnowszej płycie „Re-Creation” na dobre zadomowił się w mocnym, ale klimatycznym graniu, prawie nie słychać death metalowych naleciałości. Nie bez przyczyny otwierali w grudniu koncerty Paradise Lost w Polsce. Zresztą do twórczości Brytyjczyków jest im moim zdaniem najbliżej. Szkoda tyko, że zaprezentowali się w niepełnym składzie, bez jednego gitarzysty. Na szczęście nie odczuwało się jego braku. Swój występ zakończyli coverem „More” z repertuaru Sisters Of Mercy, który wyszedł im bardzo naturalnie, jakby to był ich własny numer.
Na końcu wystąpił zespół, na który wszyscy czekali – Corruption. Panowie kilka dni wcześniej wydali swój najnowszy album „Bourbon River Bank”, który nie przynosi rewolucji w ich graniu. Dalej jest stonerowo i z jajem. Po intrze „Pussy lovers” maszyna ruszyła. Jakiego ten zespół ma kopa! Pierwsze moja myśl to tylko – wow, ale im żre muza! Słychać, że są diabelsko zgranym bandem. Tworzą jedność szarżującą na pełnej mocy i do tego z jaką lekkością. Miód na uszy, aż się chce słuchać i potupać. Corruption jest w końcu kapelą z blisko dwudziestoletnim stażem, więc to na pewno procentuje. Panowie południowcy zagrali sporo numerów z nowej płyty, w tym znane z klipu „Addicts, Lovers And Bullshitters”, ale generalnie ich set był przekrojowy. Do tego bardzo spójny. Nie zabrakło też ich największego przeboju – „Lucy Fair”. Tym razem bez skąpo odzianych tancerek w tle, za to specjalnie na ten numer przywdziali kapelusze. O ile mnie słuch nie mylił, to koncert zakończyli „Paranoidem” w stonerowej wersji z udział wokalistów Carnal i Lostbone, ale mogę się mylić. Na pewno była to piosenka zaśpiewana wspólnie, wzrok mnie nie mylił :)
Koncert uważam za udany, ale frekwencja mogłaby być wyższa. Kapele zróżnicowane, do tego nie dały ciała. Warto pochwalić brzmienie – jak na ten klub było bardzo dobrze. Plusy też za organizację – żadnych zbędnych obsuw, brawka panowie! Czekam z niecierpliwością na kolejne koncerty Carnala i Corruption, bo warto!