Chlordcore Fest vol. I (Gdańsk, Cockney Pub 22-02-2013)

Chlordcore Fest jest nowym trójmiejskim festiwalem ciężkich brzmień, tym razem tych bardziej ekstremalnych. Cel jest najprostszy z możliwych: ożywić trójmiejską sceną metalową i zerwać z przekonaniem, że szeroko pojęty rock’n’roll to już dawno wymarły gatunek. Pierwsza odsłona imprezy dowiodła, że jest zgoła inaczej. Tego wieczoru w gdańskim Cockney’u zaprezentowały się trzy bardzo różne grupy: Shivers, Shoot the Weakest oraz Hear the Hope.

Jako pierwszy rozłożył się Shivers, zespół o bardzo zróżnicowanej stylistyce grania i złożony z doświadczonych muzyków. W ich muzyce można było usłyszeć nie tylko wpływy gęstego sludge metalu i klasycznego death metalu, ale także post-metalowe pasaże, a nawet grindcorowe ostre jak brzytwa wjazdy, zaznaczone zwłaszcza charakterystycznym świńskim wokalem, który od czasu do czasu ubarwiał fragmenty utworów. Warto też zauważyć, że pośród mocnego, bardzo głośnego i rzęsistego łojenia, dało się usłyszeć strzępki melodyjności, a nawet przebłyski lekko djentowych zagrywek. Pozornie te same zagrania i melodie w każdym utworze po kilku minutach przyjemnie wgryzały się w łepetynę i dawały do zrozumienia, że nawet zgoła przykre dla ucha granie, może mieć w sobie coś intrygującego i na tyle tajemniczego, żeby odkryć tę muzę w swoim wnętrzu i dać się jej porwać. Pewnie jeszcze rok wcześniej byłbym bezlitosny i nie owijałbym w bawełnę i krótko mówiąc, zjechałbym tę grupę od podłogi do sufitu, ale cóż mam począć jeśli naprawdę mi się podobało? Nawet przy niedociągnięciach wynikających z akustyki pubu było to porządne granie, które pewnie jeszcze mocniej wkręci się przy planowanym nagraniu studyjnym.

Drugi z występujących zespołów, czyli Shoot the Weakest to również skład złożony z doświadczonych i znanych z trójmiejskich składów muzyków, w tym z Michała Kołczyńskiego, ex-basisty grupy Hurricane oraz gitarzysty Bartosza Gohlike, który chwilę wcześniej grał z Shiversami. O sobie mówią, że w ich muzyce słychać naleciałości death metalu, grind czy hardcore’u. I w pełni się z tym zgodzę, z tą różnicą, że grind zdecydowanie bardziej ustępował bardziej rozbudowanym metalowym formom, nawet można by się na upartego pokusić, o stwierdzenie lekkiej progresywności materiału, jego płynięcia w kilku momentach instrumentalnych. Na pewno należy zauważyć także większą przystępność ich grania w stosunku do Shivers, w kontekście przyzwyczajania się do prezentowanej muzyki, jej wewnętrznego odkrywania. Będzie bliższa tym, którzy na co dzień słuchają szeroko pojętej muzyki core’owej, choć niekoniecznie przepadają za świniowaniem czy tępym jazgotem, jaki dość często występuje w takim graniu. Podobnie też jak w przypadku poprzedniej kapeli, nie dopisała do końca akustyka, znacznie lepiej sprawdziliby się w większym pomieszczeniu i z lepszym nagłośnieniem. Tym bardziej tyczy się to także planowanego nagrania studyjnego, po którym spodziewam się potężnej dawki, porządnego ciężkiego grania, takiego które dobrze jest puścić głośno i do którego, co tu kryć, dobrze się skacze.

Trzeci, a zarazem ostatni tego wieczora skład, który wystąpił to istniejący od niedawna Hear the Hope, bodajże jedyna w Polsce, a na pewno w Trójmieście, grupa, która otwarcie przyznaje się do flirtu z prężnie rozwijającą się za granicą sceną nurtu djent. Znacznie niższe brzmienie i bardziej rozbudowane kompozycje, a przede wszystkim coraz rzadsze w ciężkiej polskiej muzie: intrygujące i świetnie napisane polskie teksty. Naturalnie, tych anglojęzycznych nie brakuje, ale znacznie bardziej podobało mi się gdy słyszałem nasz język ojczysty. Im również nie do końca sprzyjała akustyka, ale chyba najpełniej skorzystali z tego co było dostępne w warunkach pubu. Brzmieli potężnie i najciekawiej z wszystkich kapel, znacznie bardziej djentowo, aniżeli na wydanej dwa miesiące temu bardzo udanej debiutanckiej epce. Pod sceną dało się nawet zauważyć większy ruch, jakieś drobne przepychanki, zalążki poga. To chyba najlepsza nagroda dla produkujących się na scenie muzyków, którzy w niedogodnych warunkach wyciskają z siebie i swoich instrumentów siódme poty. Dodam też, że słysząc po raz pierwszy tę grupę na żywo, można odnieść wrażenie owej nadziei z nazwy grupy, że ciężkie granie może się dźwignąć także u nas i przy odrobinie szczęścia wyrzucić na świat jeszcze kilka bardzo ciekawych, polskich grup, które mają duże szanse na to by być rozpoznawalne poza granicami kraju.

Pierwsza odsłona Chlordcore udała się jeśli chodzi o zebranie trzech bardzo ciekawych i różnorodnych zespołów, które choć nie odkrywają niczego nowego i nie podejdą każdemu, potrafią zagrać dobry koncert i porwać swoim graniem, które mają na siebie pomysł i konsekwentnie prują ze swoją muzą do przodu. Dopisała też publiczność, choć jakichś wielkich tłumów nie było, niewątpliwie jednak wielbicieli ciężkich brzmień przyciągnie na kolejne edycje. Nieco gorzej było z dźwiękiem i nagłośnieniem kapel, nie było co prawda tragedii i na szczęście żaden wzmacniacz nie padł, ale mimo wszystko przydałoby się brzmienie, które uwydatniłoby ukryty potencjał (a i może piękno) takich kapel. Nie najlepiej było też z czasem rozkładania się poszczególnych kapel i czasem oczekiwania aż zaczną grać, ale to akurat najmniejszy szczegół, który można łatwo naprawić w przyszłości. Liczę, że na tym koncercie się nie skończy: jest wiele świetnych grup, nie tylko w Trójmieście, które mogłyby rozkręcić niejedną mocną imprezę, a pod sceną sporządzić właściwy klimat.