Cisza Nocna, Ad Rem, Pretty Scumbags, Crimson Splash (Gdynia, Ucho 28-06-2012)

Z planowanych czterech zespołów wystąpiły trzy. Jeden nie musiał niczego udowadniać, bo dopiero się rozkręca, drugi zaskoczył pozytywnie zmianami, trzeci zawiódł kompletnie. I rzecz dziwna – dopisało brzmienie…

Jak to w Uchu, nie mogło obyć się bez obsuwy, tym razem trwającej aż półtorej godziny. W dodatku nie wiedzieć czemu zebrała się ekipa rodziców, wujków i cioć z dzieciaczkami w wieku przedszkola i wczesnej podstawówki. Może się starzeję albo czepiam, ale to wyglądało jak jakiś nędzny festyn rodzinny. Na szczęście wrażenie to było obecne tylko przez moment pierwszego zespołu, czyli Ciszy Nocnej. Nie miałem okazji słyszeć ich wcześniej, więc moje oczekiwania były wysokie. Nie lubię źle pisać o młodych zespołach, zwłaszcza naszych i początkujących i na szczęście nie muszę tego robić. Istnieją niezbyt długo, więc obecność rodzin, znajomych i krewnych Królika można potraktować z przymkniętym okiem, ale najważniejsza rzecz to jednak to, co odbywało się na scenie. Cisza Nocna nie wyważa żadnych drzwi, nie usiłuje tworzyć niczego nowego. Chłopaki grają klasycznego hard rocka z naleciałościami zimno falowego punka. I wychodzi im to świeżo i bardzo oryginalnie. Duży plus za polskie teksty i śladową ilość coverów – jeden z repertuaru Meat Loaf jedyny po angielsku) i jeden kompletnie nie znanej mi legendarnej ponoć grupy Aurora. Chłopaki czują co grają i dobrze się rozumieją. Dobry początek i oby tak dalej.

Drugi zespół wieczoru – Ad Rem, był mi już znany z zeszłorocznych koncertów, podczas których nie ukrywam następowała gradacja od zainteresowania (zachwyt to złe słowo) do znudzenia (żeby nie powiedzieć znienawidzenia). Jakże miło było usłyszeć ten zespół ponownie po przerwie i… zmianach, które wyszły na dobre. Zmiany nie dotyczą na szczęście składu zespołu, który pozostał ten sam, a brzmienia, jakości tworzonych utworów i właściwie całkowitej zmiany stylu. Przede wszystkim ogromne brawa należą się wokaliście – Mateo poczynił ogromne postępy i już mi nie brzmi jak kopia Lemmy’ego Kilmistera. Znalazł bowiem własną szorstką barwę i chwała Bogom za to. I ma coraz lepszy kontakt z publiką.

Nowe utwory z kolei są cięższe, bardziej dopracowane i ciekawsze od kawałków do znudzenia klepanych niemal tydzień w tydzień na koncertach w zeszłym roku. Nikt nie kazał mi chodzić i ich słuchać, ale taka dola dziennikarza – chodzi bo musi, a jak trafia na ten sam zespół po raz nasty, to musi popsioczyć. Tym razem nie mam na co psioczyć. No, może jest jedna taka rzecz – solówka na bazie motywu z „Mission Impossible”. Pozytywnie zaskoczył mnie też cover utworu grupy Soil, tytułu jednak nie pomnę, a za wspomnianą kapelą nie przepadam. Był ogień i moc i wreszcie nazwa dała górę nad graniem – było „od rzeczy”.

Trzeci, wieńczący ten koncert zespół nazywał się Crimson Splash. Jak przeczytać ich krótką notkę biograficzna, to brzmi ciekawie, szkoda tylko, że na notce się kończy. Jak dla mnie ten zespół to niewypał. I nie chodzi o to, że źle grają, bo grają naprawdę fajnie. Całość psuje mi wokal, który jest bezbarwny i nie pasujący do tego co robią chłopaki. Melodie też są nieciekawe, wszystko, absolutnie wszystko już gdzieś słyszałem. Dobili się coverem „Supersonic” Oasis, zespołu którego nienawidzę z całego serca – czasem tak jest z niektórymi grupami. Nie ratował tego występu nawet wyjątkowo dobrze grający gitarzysta Daniel Okrój, który podobno swoją gitarę sam zbudował. Trochę szkoda żeby się marnował w takim składzie i to chyba nie tylko moje zdanie. Przez cały występ Crimson Splash ziewałem, dosłownie i w przenośni, i nie dlatego, że późna pora, bo ta akurat była znośna, ale nie znalazłem nic co pociągnęło by mnie do kilku dobrych słów. W skrócie: posiedziałem, posłuchałem i nie podobało mi się.

Nie zabrakło poga, dobrej atmosfery i jak na lokalne zespoły wyjątkowo dobrego brzmienia – potężnego i przejrzystego, ciężkiego, a jednocześnie nie przyprawiającego o zawroty głowy niedopasowaniem proporcji. Gdybym był jurorem w programach w rodzaju „X Factor” czy „Must Be the Music” miałbym poważny zgryz pomiędzy Ciszą Nocną, a Ad Rem. Crimson Splash prędzej bym wyśmiał ciętym językiem Kuby Wojewódzkiego niż przepuścił dalej – i tu rada: popracować nad sobą, popatrzeć na kolegów z zespołów, z którymi się grało i będzie mam nadzieję lepiej. Danie drugiej szansy częściej znaczy więcej bowiem niż zachwyty i superlatywy nad czymś co doskonałe nie jest.