Dr Misio, Bielizna (Gdynia, Atlantic 24-01-2015)

Cała buda poszła w drzazgi – tak, parafrazując słowa Arka Jakubika, można podsumować sobotni koncert Dr Misia w klubie Atlantic w Gdyni. Było gorąco i głośno, było pogo, był czysty rock’n’roll.

Pierwsza część wieczoru była wehikułem czasu. Na gdyńskiej scenie zagrał zespół Bielizna. Od razu można było poczuć się, jakby się przeniosło do lat ’80. na punkowy koncert. Bielizna, jako jeden z czołowych przedstawicieli ówczesnej trójmiejskiej alternatywy, zachował rebeliancki klimat. Panowie wiedzą, jak grać dobrego, starego rocka. Bezkompromisowe, buntownicze i prześmiewcze teksty Jarka Janiszewskiego wzbudzały żywiołowe reakcje nie tylko wśród starszej młodzieży, śledzącej karierę zespołu, ale i nastolatków. Tańce pod sceną towarszyszyły muzykom przez cały koncert. Występ był przekrojowy, panowie zagrali wybrane utwory od pierwszej płyty do premierowych piosenek z nadchodzącego albumu. Nie zabrakło więc „Stefana”, „Pani Joli” czy „Człowieka, którego nie ma”. Warto zaznaczyć, że koncert Bielizny to nie tylko muzyka, ale swojego rodzaju show, którego częścią jest osobliwa konferansjerka Janiszewskiego. Niestrudzenie zabawiał publiczność anegdotami i wierszami, nawet podczas problemów technicznych zespołu. Tym sposobem na przemian rozbrzmiewały śpiewy i śmiechy, a najwięksi fani Bielizny z minuty na minutę byli coraz bardziej uradowani, a muzycy udowodnili, że „punk’s not dead”.

Na gwiazdę wieczoru trzeba było trochę poczekać, ale zdecydowanie było warto. Na scenie niepozornie pojawili się „faceci w czerni”, eleganccy panowie w garniturach. Ale już od pierwszych dźwięków było wiadomo, że koncert Dr Misia nie będzie zwykłą potańcówką. Rockowe riffy od razu poderwały wszystkich z miejsc, a zebrani w klubie pokazali, że nie „są za starzy, żeby tańczyć pogo”. Trzeba przyznać, że Arek Jakubik to istny wulkan energii. Szalał na scenie od początku do końca nie dając ani sobie, ani fanom większej chwili wytchnienia. Jak najprawdziwszy rockoandrollowiec, zbuntowany i wściekły, podkręcał tempetaturę koncertu. Trudno powiedzieć, która z płyt Dr Misio jest lepsza – obie na żywo brzmią świetnie.

Warto zwrócić uwagę na muzyków: Paweł Derentowicz (gitara), Mario Matysek (bas), Radek Kupis (klawisze) i Jan Prościński (perkusja) to dobrze naoliwiona maszyna, która porozumiewa się bez słów, wchłania wszystkich, z którymi się zetknie i gra rocka na bardzo wysokim poziomie. Jakubik ma wszystko, co powinien mieć dobry rockman – charyzmę i świetną, chrapliwą barwę głosu. A jeśli dodać do tego aktorską interpretację tekstu, to czego chcieć więcej? Wiersze Marcina Świetlickiego i Krzysztofa Vargi, a nawet Cypriana Kamila Norwida w rockowych aranżacjach poruszą nawet największego scepytka. Rozśmieszą albo wzruszą, ale z pewnością nie zostawią obojętnym. Było więc i zabawnie, można było tańczyć „Pogo”, zmówić medialną „Modlitwę”, ale i powspominać, dlaczego niektórzy palą „Mentolowe Papierosy” albo zastanowić się, czy wszystkie „Dziewczyny” chcą wyjść za mąż. O ciarki z kolei przyprawiła finałowa „Pedagogika”, która z piosenki stała się jednym potężnym wspólnym okrzykiem i „wielką paradą nieżywych”.

Arek Jakubik grał na emocjach jak z nut, to urodzony performer. Dyrygował publicznością, sam wmieszał się w tłum, słowem – dawał z siebie 200% energii. Takiego wokalisty i frontmana ze świecą szukać. Widać było, że i zespół i publiczność są równie zadowoleni z występu, co podkreślił Jakubik słowami, że był to ich najlepszy koncert. A jeśli mierzyć to siniakami, zadyszką i okrzykami publiczności to faktycznie, mało brakowało, a rozniósłby okazały klub w drobny mak.

dr misio