Sala klubu Ucho we wtorek pękała w szwach już godzinę przed koncertem. Organizatorzy od rana informowali o wyprzedaniu biletów. Nic dziwnego, przecież to HEY – o legendzie zespołu wspominać nie trzeba. Sytuacja była jednak wyjątkowa, ponieważ podstawą koncertu miał być jeszcze nieznany materiał nowej płyty. To jednak nie przeszkadzało fanom (w każdym wieku) zebrać się tłumnie i z entuzjazmem uczestniczyć w koncercie.
A entuzjazm czuć było zarówno od strony publiki, jak i zespołu. Kasia Nosowska, jak zwykle skromna, urocza i szczera, mówiła o stresie oraz tremie, czego jednak bynajmniej nie było słychać w utworach – wykonanych profesjonalnie, czysto i pewnym głosem. Mam wrażenie, że Nosowska sceniczna jest jak wino – im starsza, tym śmielsza i tym bardziej otwarta. Dowodem tego były jej wypowiedzi po każdej piosence. Chociaż wokalistka twierdziła, że jest „średnio zabawna”, trudno się z nią zgodzić, zwłaszcza kiedy przepraszała pewnego uczestnika teleturnieju za to, że nie odgadł tytułu ich piosenki, i – z dedykacją – informowała, iż na płycie „Błysk” tytuły będą takie jak refreny.
A sama płyta? Prezentuje się bardzo interesująco. Chociaż jestem wielką fanką zespołu, moje uwielbienie ogranicza się raczej do części bezelektronicznej. Mimo że Nosowską taką lubię i słucham, to HEY wolę stary, Banachowy, gitarowy. I tutaj taki był. Elektronika, choć obecna, stanowiła uzupełnienie, tło i ginęła wśród dźwięku basu czy perkusji. Było rockowo, a jednak jakby nieco spokojniej. Przy jednej z piosenek miałam nawet wrażenie, że byłaby doskonałym materiałem na eliminacje do któregoś programu rozrywkowego – melodyjna, wymagająca dynamiki, skali oraz wibracji. Prawdę powiedziawszy, momentami można by się pokusić o podobieństwo do utworów Meli Koteluk (oczywiście skojarzenie zupełnie subiektywne, proszę mnie za nie nie biczować).
Oprócz materiału z nowej płyty mieliśmy okazję usłyszeć również kilka starych kawałków, w tym np. „Cudzoziemkę w raju kobiet” czy – cudowny utwór – „Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan”. Niestety, utwory sprzed „Sic!” nie zabrzmiały, ale chyba nikomu to specjalnie nie przeszkadzało.
Klub Ucho również stanął na wysokości zadania – wyniesiono stoliki, robiąc miejsce dla fanów, nagłośnienie przekazywało muzykę selektywną i czytelne słowa piosenek, barmani pracowali sprawnie, a ochroniarze byli wyjątkowo uprzejmi (pozdrowienia dla Pana Piotra).
Na tym zasadniczo mogłabym zakończyć swój tekst, jednak zawsze staram się pisać szczerze. Nie byłby on taki, gdybym nie wspomniała o pewnej sytuacji już po koncercie. Jak to bowiem zwykle bywa, fani czekali na wyjście zespołu. Może by nie czekali, gdyby nie deklaracja, że Kasia Nosowska do nich wyjdzie, ale takie informacje przekazała ochrona. Jednakże nagle spośród słuchaczy wyłonił się niejaki Nergal, którego oczywiście wpuszczono na backstage. Zaraz po tym ochrona oznajmiła, że decyzja wokalistki uległa zmianie i jednak nie wyjdzie ona do fanów. Nie muszę chyba pisać, jakie było rozgoryczenie, zwłaszcza że zespół obdarzono dużym kredytem zaufania, a bilety nie były jednak najtańsze. Trudno, zespół ma prawo zmienić zdanie, jednak spodziewałabym się po Nosowskiej nieco innego zachowania, i nie tylko ja.
Podsumowując: koncert wspaniały, płyta godna przesłuchania, ale pozostał lekki żal. Może następnym razem będziemy mieli okazję podzielić się z Kasią swoimi odczuciami.