II Metalowe Ucho Cieśli: Masturbated Fuckear, Savant, H.E.X.E, Rum (Gdynia, Ucho 24-05-2012)

Są miejsca, które mają swoich charakterystycznych bywalców, swoje ikony. Klub Ucho ma taką właśnie niezwykle barwną postać. Cieśla – doskonale znany przez wszystkich bywalców klubu, wielbiciel mocnych brzmień, piwa i poga. Po raz drugi został zorganizowany przez zespół Rum koncert hołd dla niego właśnie – człowieka, bez którego nie ma Ucha, a bez Ucha pewnie nie byłoby Cieśli

Koncert niestety nie zaczął się punktualnie i w dodatku jeden z zespołów, a mianowicie Splif, nie zagrał tego wieczoru z nieznanych mi powodów. W związku z tym jako pierwszy zagrał rumski Rum grający folk metal. Jakoś tak się złożyło, że wielokrotnie słyszałem o nich, ale ani razu nie słyszałem grupy na żywo. Pierwszy raz bywa zgubny, a często decydujący. Rum mnie nie powalił, ale też nie pozostawił złych wrażeń. Dużym plusem grupy są rozbudowane polskojęzyczne utwory oparte nie tylko na klasycznym instrumentarium, czyli gitarach i perkusji, ale również na instrumentach dość nietypowych jak na metal (ale raczej nie w folkowym podgatunku), takich jak flet, mandolina, akordeon, a zwłaszcza, na najciekawszym z nich – lirze korbowej. Zespół na pewno cieszył się sporem zainteresowaniem, ponieważ pod sceną od razu zrobiło się tłoczno od pogujących ludzi. Zagrali swoje najbardziej znane utwory, choć mi akurat wcześniej nie znane i jedną nową kompozycję, jeśli się nie mylę noszącą tytuł „Sen leśnego dziada”. Rumowi na pewno brakuje jeszcze takiego rozmachu jak kontrowersyjnej grupie R.U.T.A, ale na szczęście jest też znacznie ciekawsza od koszmaru jakim jest fiński Korpiklaani. Mogą się także poszczycić wygraną na ostatnim III Przeglądzie Młodych Zespołów Muzycznych Musical Youth 2012.

Po nich zagrała grupa H.E.X.E grająca mieszankę rocka i metalu progresywnego. Ten zespół też słyszałem pierwszy raz i też mnie jakoś specjalnie nie zainteresował. Sprawni instrumentaliści i miejscami ciekawe fragmenty nie wystarczają, zabrakło według mnie czegoś wyróżniającego – kompozycje własne, jak i zapożyczone wypadły mdło i nijako. Pod sceną właściwie było pusto, a jedyną osobą, która przykuła moją uwagę był interesujący wokalista zespołu. Dysponuje on bardzo dobrą barwa głosu, pasującą do takiego grania, trochę przypomina wczesnego Jamesa LaBrie czy Geddy’ego Lee z Rush, a trochę przywodzącą na myśl niemiecką szkołę progresywnego grania, czyli bardziej szorstkie i suche śpiewanie. Miała tylko jedną wadę – ewidentnie wyższe rejestry były tłumione – a szkoda. Najciekawszym utworem był, cytując gitarzystę zespołu, instrumentalny numer „o piekle, Szatanie i takich tam rzeczach”. Zaś na pytanie: czy chcecie więcej ? publika z rozbrajającą szczerością zawołała jednym głosem: NIE! Cóż, bywa i tak.

Jako trzeci rozstawił się najciekawszy zespół wieczoru – Savant. Łączący w swoim graniu metal progresywny z elementami doom, a nawet sludge metalu zespół zaprezentował się bardzo interesująco i mocno. To dziwne, ale ich również słyszałem po raz pierwszy i bardzo mi się podobali. Długie, intensywne i gęste kawałki raz po raz zmieniały tempo – a to wolny pasaż, a to przywalenie na całego, a to duszny zjazd. A wszystko przy równie intensywnym pogo, które z ostatnimi numerami zaczynało wyraźnie słabnąć, najpewniej ze zmęczenia najwytrwalszych zawodników. Wprawne ucho na pewno wyłapie w ich graniu liczne nawiązania do Opeth, Candlemass czy do Solitude Aeternus, a i wcale by się nie obrazili gdyby ktoś im jeszcze do kompletu dorzucił Winterhorde – grupę z Izraela, grającą symfoniczny black metal.

Zrobiła się dwudziesta trzecia i również mi zmęczenie dawało się już we znaki, choć wcale nie uczestniczyłem w pogo jak zwykle zachowując bezpieczną odległość, toteż ostatniego zespołu, o intrygującej nazwie Masturbated Fuckear nie usłyszałem. Może uda się zespół usłyszeć przy innej okazji.

Gdyby nie obsuwa i brak jednego zespołu, a właściwie dwóch w moim przypadku, uznałbym to za bardzo udany koncert. Ale był średni. Tylko jeden zespół, Savant naprawdę mnie zaintrygował. Dobre wrażenie pozostawił Rum, ale taki H.E.X.E już raczej nie. Jak na Ucho nie szwankowało i tym razem nagłośnienie, choć jakieś problemy techniczne były, a i nie każdy zespół miał dźwięk doprowadzony do perfekcji. Najciekawiej również i pod tym względem wypadł Savant, a z kolei w takim H.E.X.E klawisze były niemal zupełnie niesłyszalne. A Cieśla pewnie i tak bawił się świetnie, zresztą czy ktoś kiedyś widział, żeby nie bawił się dobrze? Ja na pewno nie. I możemy być pewni, że Cieśla jeszcze niejeden koncert w Uchu zaliczy i jeszcze długo będzie nie tylko ikoną największego gdyńskiego klubu, ale również ikoną na miarę Polski – bo krążą o nim legendy nawet poza granicami Trójmiasta!