Kult już od pięciu lat wyrusza w październikową trasę koncertową po największych miastach Polski. Ten niewątpliwie zasłużony zespół dzięki osobie Kazika Staszewskiego jest w stanie przyciągnąć od kilku lat rzesze fanów na każdym swoim występie. Koncertów w sumie odbyło się trzynaście, w tym dwa w Warszawie. Nowością tegorocznej „pomarańczowej” trasy (od koloru biletów i plakatów) było użycie systemu dźwiękowego flying system.
Na miejscu byłem już kilka minut przed godziną 18 i nie było jeszcze zbyt wielu ludzi. Po wejściu, które przebiegało całkiem sprawnie, poszedłem rozejrzeć się po hali. Zwiedziłem bufet, stoisku z pamiątkami oraz trybuny, z których roztaczał się widok na ludzi wchodzących na płytę. Z głośników leciała muzyka wiadomo kogo, tłum gęstniał. Wśród młodych ludzi, którzy urodzili się gdy Kult rozpoczynał swoją karierę, było też wielu starszych, na oko czterdziestoletnich fanów rozpoczynających przygodę z zespołem 20 lat temu. Wychodzi na to, że muzyka Kazika jest ponadczasowa i nie traci na aktualności.
Zbliżała się 19 – teoretyczna pora rozpoczęcia, więc skierowałem się na dół. Standardowo Kazik wyszedł i powiedział: „nie wszyscy weszli do środka, więc trzeba na nich poczekać”. Czekanie trwało jakieś 40 minut, a przed samym wyjściem zespołu panował niesamowity ścisk pod sceną. W dodatku parę osób urządziło sobie zabawę – pchanie innych ludzi. Dziwne, że nic nikomu nic się nie stało, bo trudno było utrzymać się na nogach. Po chwili spektakl się rozpoczął. Na pierwszy ogień poszedł „Baranek” i momentalnie wszyscy zaczęli skakać. Po kilku taktach zespół przestał grać, publiczność zrobiła dwa kroki w tył i zostały zdjęte barierki odgradzające scenę od widowni. „Baranek” rozbrzmiał po raz drugi, tym razem bez niespodzianek. Następnie zagrali „Grzesznika”, „Gdy Nie Ma Dzieci”, „Pasażera”. Po tych kilku piosenkach byłem już cały mokry i serducho biło jak oszalałe. Jak dobrze, że po tych szybkich kawałkach przyszła kolej na wolniejsze, w trakcie których można było trochę odpocząć.
Publiczność przez cały czas wspaniale się bawiła, co chwilę ktoś skakał ze sceny i „pływał” na rękach innych fanów. Nawet Kazik nie odmówił sobie tej przyjemności. W trakcie występu nie zabrakło największych hitów grupy (min. „Czarne Słońca”, „Królowa Życia”, „Lewe Lewe Loff”, „Celina”, „Krew Boga”, „Piosenka Młodych Wioślarzy”) oraz nowych piosenek. Niektóre z tych ostatnich były tradycyjnie śpiewane z kartki.
Jednym z najlepszych momentów koncertu była moim zdaniem solówka na dęciaku, podczas której jedynym oświetlonym człowiekiem na scenie był muzyk ją grający. Wspaniałe, biało-szare światło zbudowało niesamowity klimat. Chociaż przez cały występ ludzie od oświetlenia dokonali świetnej roboty, to ten moment był istnym mistrzostwem świata. Innym niezapomnianym momentem była chwila przed „Brooklińską Radą Żydów”. Ludzie domagali się wielkiego hitu – „Polski”, ale Kazik skwitował to z humorem: „Teraz nie będzie Polska, tylko Izrael”.
Właściwą część koncertu zakończył wielki hit – „Dziewczyna Bez Zęba Na Przedzie”. Jednak po chwili, na pierwszy bisowy ogień poleciała w końcu „Polska”, której fani nie mogli się doczekać. Po kilku numerach światła ostatecznie się zapaliły i koncert przeszedł do historii.
Szczerze mówiąc był to mój pierwszy koncert Kultu i wspominam go bardzo miło. Te trzy godziny obcowania z muzyką grupy były czystą przyjemnością i mam nadzieję, że będę mógł jeszcze uczestniczyć na większej ilości tak dobrych występów.