Mono, Arabrot, Jo Quail (Gdańsk, B90 16-04-2019)

Wiosną zawiało w gdańskim B90 jesienią, a wszystko za sprawą japońskiego Mono, który przyjechał do nas po raz drugi, tym razem w ramach trasy promującej najnowszy album „Nowhere Now Here” oraz dwudziestolecia istnienia grupy. Jednakże nieco inaczej niż trzy lata temu, supporty były wybrane z innych szufladek, a nie bezpośrednio z post rockowych rejonów. Obok Japończyków można było zobaczyć Norwegów z Årabrot oraz brytyjską wiolonczelistkę Jo Quail.

Jo Quail / fot. Aga Stawrosiejko

Jako pierwsza na deskach B90 zaprezentowała się Jo Quail, która bez wsparcia innych muzyków zagrała kilka swoich utworów na wiolonczeli. Co prawda z głośników leciały różne elektroniczno-perkusyjne ozdobniki, ale to właśnie to, co artystka wygrywała na strunach swojego instrumentu dominowało. Dość senna, ale ciekawa atmosfera, którą budowała wokół siebie była niczym cisza przed burzą, która nastąpiła wraz ze zmianą klimatu na awangardowy norweski Årabrot. Ten łączący w swojej twórczości między innymi doom metal, punk rocka, a nawet muzykę country zespół dla mnie był sporym zaskoczeniem, bo nie znałem go wcześniej. Teatralny wokal gitarzysty, charakterystyczny kapelusz kojarzący się z Amiszami i gęsta, czasem niepokojąca, a czasem wręcz groteskowa atmosfera wylewała się ze sceny wręcz niesamowicie i absolutnie czarująco.

Arabrot / fot. Aga Stawrosiejko

Zaraz po nich rozstawiło się japońskie Mono, które szczerze mówiąc dało występ bardzo podobny do tego sprzed trzech lat. Gitarzyści, choć żywiołowo przeżywali swoją muzykę przeważnie siedzieli na krzesełkach, skupiając się na dźwiękach i budując nimi nieco monotonną, ale niezwykle ciekawą atmosferę. Nieco zaskakująco został dobrany materiał, bo choć trasa jest jednocześnie świętowaniem dwudziestolecia istnienia Mono, to repertuar zdominował ten z najnowszej płyty z której usłyszeć można było sześć z dziesięciu numerów. Zgromadzeni w klubie mogli z niego usłyszeć na żywo otwierający nowy album „God Bless”, znakomity „After You Comes The Flood” po którym cofnęli się na chwilę do poprzedniego krążka zatytułowanego „Requiem For Hell” z którego zabrzmiał „Death In Rebirth”, następnie płynnie przeszli ponownie do nowego albumu z którego zabrzmiały „Breathe” oraz utwór tytułowy, po którym nastąpił przeskok do „Dream Odyssey” z płyty „For My Parents”. Po nim przyszedł czas na dwa kolejne z najnowszego, a mianowicie „Sorrow” oraz „Meet Us Where The Nights End”. Na koniec Japończycy ponownie cofnęli się trochę w czasie i zagrali „Halcyon (Beatiful Days)” z „Walking Cloud and Deep Red Sky, Flag Fluttered and the Sun Shined” oraz „Ashes in the Snow”i „Everlasting Light” z „Hymn to the Immortal Wind”, z czego ten ostatni zabrzmiał na bis.

Mono / fot. Aga Stawrosiejko

Z całą pewnością był to wieczór niezwykły i równie interesujący oraz intensywny jak ten z listopada 2016 roku, choć muszę przyznać, że tym razem atmosfera występów była zupełnie inna, jakby bardziej senna. Ciekawy, choć może nieco zbyt minimalistyczny, był występ Jo Quail, która tworzy naprawdę piękną muzykę, ale chyba zbyt delikatną jak na warunki dużego klubu. Mimo wtorku, dopisała też publiczność, która stawiła się licznie i entuzjastycznie reagowała na dźwięki wszystkich występujących, a zwłaszcza Årabrot i Mono. Samo Mono mnie trochę zmęczyło, co wcale nie powinno dziwić po znakomitym, porywającym występie Norwegów, który naprawdę mnie zaskoczył. Oczywiście, nadal uważam, że Ci Japończycy zasługują na zainteresowanie i sprawdzenie, czy to na żywo czy studyjnie, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił, ale najwyraźniej trzeba mieć do ich grania odpowiedni nastrój, a tego najwyraźniej mi we wtorek zabrakło.