Thrashmetalowi weterani z Overkill wybrali się w trasę koncertową promującą ich najnowszy album studyjny „The Wings Of War”. W Polsce odbyły się dwa koncerty – jeden we Wrocławiu, a drugi w gdańskim klubie B90. Jako supporty wystąpiły trzy składy: niemieckie Destruction, amerykańskie Flotsam And Jetsam oraz greckie Chronosphere.
Wieczór zapowiadał się czysto thrashowo, gdyż wszystkie cztery załogi prezentują tę właśnie stylistykę. Gospodarze, czyli amerykański Overkill to pionierzy gatunku. Istnieją od 1980 roku, maja 19 płyt długogrających na koncie i wciąż są w świetnej formie, co udowodnili na tym koncercie. Po wejściu do B90 zauważyłem, że jeden z barów jest zamknięty, a sala oddzielona barierkami, więc już wiadomo było, że nie będzie dziś pełnego klubu. Generalnie frekwencyjnie było ok, na początku wiadomo trochę świeciło pustkami, ale już się tak przyjęło, że pierwsze supporty mają najmniejszą publikę.
Jako pierwszy zagrał Chronosphere. To młoda, kilkuletnia ekipa z trzema albumami. Dosyć energetyczny występ muszę powiedzieć. Brzmieli nieźle jak na pierwszy strzał. Stylistycznie jak dla mnie obracali się wokół wczesnego Megadeth, czy pierwszej Metalliki. Szybkie tempa, dużo kontrapunktowego grania, melodyjny wokal Spyrosa Lafiasa. Miło się tego nawet słuchało, chociaż może trochę brakowało przebojowości. Jedno jest pewne – na razie nie znam lepszego thrashu z Grecji hehe. Na koniec zapodali klasyka w postaci coveru Motorhead – „Ace Of Spades”. Krótki, ale konkretny set.
Przyznaję się bez bicia, że absolutnie nie znam Flotsam And Jetsam. Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, nie mam żadnych płyt, nic. Ominęło mnie to całkowicie, nie wiem czemu. A przecież kawałki z pierwszych płyt to mistrzostwo świata. Na początku tego roku kapela wydała nową płytę, która zbiera bardzo dobre recenzje. Nie miałem pojęcia, że ten zespół na żywo może wyjść tak dobrze, szczególnie ze starymi kawałkami. Będę musiał trochę ponadrabiać i zaznajomić się na początek z ich pierwszymi dokonaniami. To, co zobaczyłem w tą środę, bardzo mi się spodobało. Wokalista Eric odwala tutaj dobrą robotę. Lubię, kiedy frontman metalowej kapeli wie, do czego służy scena i mikrofon. Cały zespół było widać, że jest w formie. Ciekawa muza, lubię czasem taki thrash z czystymi wokalami.
Mam problem z Destruction. Tak jak uwielbiam ich pierwsze płyty do „Release From Agony”, tak nie leżą mi ich późniejsze produkcje. Schmier z ekipą dokoptowali ostatnio do składu drugiego gitarzystę. W wyniku tego zabiegu ich koncerty na pewno dostały większej mocy. Zaczęli od „Curse The Gods” i muszę powiedzieć, że był ogień. Frontman się nie starzeje, wymiata na scenie tak jak trzeba. Jest energia, jest tempo, jest ostro, jest teutoński thrash. Set był wypełniony starymi klasykami, mało nowych rzeczy – to na plus w moim odczuciu. Zdecydowanie ten występ był lepszy, niż poprzedni na deskach tego klubu. Poleciał „Mad Butcher”, „Nailed To The Cross”, „Total Desaster”, czyli same dobre rzeczy. Destruction wciąż potrafi zniszczyć na scenie, a to się ceni. Mam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś wydadzą album, który spełni moje oczekiwania i będzie chociaż trochę nawiązywał do wczesnych klasyków. Na koniec wystrzelili z „Bestial Invasion” i zakończyli ten świetny koncert.
Overkill należy do tych zespołów, które nie spuszczają z tonu, nie wydają muzycznych gniotów, nie nudzą na scenie. Ich koncerty to wulkan pełen ognia, agresji, szybkiego tempa i siarczystych riffów. Blitz ze swoimi kompanami wydaje ostatnio bardzo dobre płyty, aż dziw bierze, że potrafią wciąż wykrzesać z siebie tyle energii. Zaczęli od świetnego „Last Man Standing”, dalej przez kultowe „Elimination”, „Deny The Cross”, aż do „Feel The Fire” i „Rotten To The Core”, a na koniec oczywiście „Fuck You” i do widzenia. Za każdym razem, jak jestem na koncercie Overkill, moje wrażenia i odczucia są podobne. Dla mnie to obecnie jeden z najlepszych koncertowych bandów i nic nie wskazuje na to, że ma się to zmienić. Chłopaki mają chyba niekończące się zapasy energii i życia na następne 50 lat. Jestem spokojny o ich karierę, oby trwała jak najdłużej. Moja żona złapała kostkę basisty Verniego, więc pamiątka jest.
To był dobry thrashowy łomot, bez zastrzeżeń. Do zobaczenia na Mgła i Revenge.