Muzyka słowiańska do najłatwiejszych nie należy i zdecydowanie trafia do dość specyficznego grona odbiorców, głównie rekonstruktorów epoki średniowiecza i wielbicieli folk metalowego Percival Schuttenbach, który ze swoim akustyczno-folkowym odłamem Percival, w ramach trasy Slavny Tur 2014, pojawił się w piątek w gdańskim Domu Zarazy. Z filologicznego i kulturoznawczego punktu widzenia było to także wydarzenie o znaczeniu wręcz antropologicznym.
W kilka minut po godzinie dziewiętnastej na scenie pojawił się Mikołaj Rybacki wraz z Katarzyną Bromirską, Christiną Bogdanovą i Joanną Lacher, wszyscy w słowiańskich strojach i na półtorej godziny porwali zebraną publiczność ze sobą w podróż po Słowiańszczyźnie i jej barwnej muzyce. Sala, dość mała, pomieściła jednak sporą ilość fanów, tak Percivala, jak i przyjaciół zespołu z grup rekonstruktorskich, niektórzy nawet siedzieli przed samą sceną na podłodze i pomiędzy rzędami. Bezpośrednio po koncercie można było się sfotografować z muzykami Percival, porozmawiać i zdobyć autografy – bardzo życzliwa i ciepła atmosfera, mimo szarej i deszczowej pogody na zewnątrz zdecydowanie temu sprzyjała.
Pośród zagranych przez grupę Percival utworów przeważały te z zeszłorocznej płyty „Slava – Pieśni Słowian Południowych” . Z tej płyty zabrzmiały takie utwory jak „Delberino”, „Lazare”, „Gusta mi magla”, „Naranča” czy „Karanfilče”. Pojawiły się także utwory z nadchodzącej płyty „Slava – Pieśni Słowian Wschodnich”, takie jak „Cziorna Galoczka”, „Matrioszka”, „Blagoslavi, „Tomu Kosa” czy „Promorknija”, a nawet polskojęzyczna „Sowa”. Nie zabrakło też utworów z płyty „Oj, Dido”, z której zabrzmiały „Postrzyżyny”, „Dziewczyna Swarożyca”, „Jomsborg” czy „Pasla”. Pomiędzy utworami muzycy, zwłaszcza Mikołaj, czasami z pomocą Joanny lub Christiny, opowiadali o poszczególnych utworach, instrumentach lub historiach związanych z zespołem, w sposób nie tyle ciekawy, ale także bardzo dowcipny. Od czasu do czasu nawet pozwalali sobie na żarty ze swojej metalowej wersji, czyli Percivala Schuttenbacha, czego dowód dali w składankowym utworze zagranym na bis, na który złożył się między innymi „Raining Blood” Slayera oraz przeróbka słynnego „Satanismusa”, który stał się… „Stefanismusem”. I tak zamiast „A kiedy przyjdzie Jezus, pokażemy mu tabliczkę z kierunkiem na Wieliczkę” Joanna z pasją śpiewała „A kiedy przyjdzie Stefan, pokażemy mu strzałeczkę z kierunkiem na gałeczkę”… i jak tu się nie uśmiechnąć, a nawet zwyczajnie roześmiać pełnym głosem?
Zaskoczyła mnie kwestia brzmieniowa, o ile na płycie wszystko brzmi naprawdę dobrze, ale nie jest to raczej muzyka do zwykłego słuchania, o tyle na koncercie wszystko brzmiało pełnie i bardzo porywająco. Nawet nie spodziewałem się, że tego typu instrumenty mogą roznosić się falą tak intrygującą, śpiewną i harmonijną. Niewątpliwie dużym plusem była niemal rodzinna atmosfera i scenografia, która sprawiała wrażenie, nie tylko elementu dodającego owego średniowiecznego charakteru, ale także zdawała się przenosić do tych czasów. Nie do „ciemnych” i złowrogich średniowieczy z podręczników historycznych, a do tych barwnych, kolorowych i pasjonujących rekonstruktorów oraz wielbicieli muzyki słowiańskiej.
Nie ulega wątpliwości, że był to piękny i obfitujący we wrażenia, nie tylko muzyczne, wieczór. Fantastyczna atmosfera i niezwykle wciągający półtoragodzinny set zagrany przez Percival z całą pewnością zadowolił wszystkich zebranych w Domu Zarazy. Liczę na to, że tego typu muzyka zainteresuje w niedalekiej przyszłości nie tylko wielbicieli Percival Schuttenbach i samego Percival, czy rekonstruktorów, ale także i tych, którzy nawet by nie pomyśleli, że można takich rzeczy słuchać, cieszyć się nimi i przede wszystkim poznawać od strony historycznej, geograficznej i… antropologicznej. Dla mnie zwłaszcza chyba w tym ostatnim punkcie, bo jeśli jest się człowiekiem i nic co ludzkie nie ma być obce, to tym bardziej twórczość naszych słowiańskich przodków.