Trzecia edycja trójmiejskiego showcase’u muzycznego Sea You za nami. Nowością w tym roku było wyjście poza mury Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, do siedziby Instytutu Kultury Miejskiej gdzie odbyły się wydarzenia pierwszego dnia. Oprócz dwóch paneli dyskusyjnych, zwieńczeniem inauguracji był wyjątkowy koncert o wszystko mówiącym tytule „Trójmiejska scena gra trójmiejskie piosenki”. Slogan ten nawiązuje do lat ’60 i zespołu Niebiesko Czarni, który zasłynął z hasła „polska młodzież śpiewa polskie piosenki”. Organizatorzy postanowili odświeżyć tę ideę i zaprosić do projektu trójmiejskich muzyków młodszego pokolenia, by zaprezentować stare, zapomniane utwory lokalnej sceny alternatywnej. Na warsztat wjechały piosenki między innymi takich wykonawców jak Trzy Korony, Pancerne Rowery, Bóm Wakacje w Rzymie, Call System, Marylin Monroe, IMTM, Homosapiens czy Kobiety. Nie mieliśmy do czynienia z typowym coverowaniem nuta w nutę, tylko z przearanżowanymi wersjami, które nie sprawiały wrażenia zlepka przypadkowych utworów, a konkretnej całości. Bardzo mnie cieszy takie twórcze podejście, zamiast pójścia na łatwiznę uczestniczący muzycy i ich goście przyłożyli się do swojej pracy. Oczywiście można marudzić, że zabrakło tego czy tamtego kawałka, ale może kolejne lata przyniosą kolejne odsłony projektu? Ciekawe czy koncert został nagrany, z chęcią bym odsłuchał w domu tych wykonań.
Drugi i trzeci dzień Sea You w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim to już formuła doskonale znana z wcześniejszych edycji. Czyli w ciągu dnia warsztaty i panele dyskusyjne, a wieczorem krótkie koncerty na dwóch scenach – małej w podziemiach i głównej na parterze. Jako że mamy do czynienia z showcasem, to dobór wykonawców był od sasa do lasa. Lasy wystąpiły nawet dosłownie, ale nie uprzedzajmy faktów. Jak zwykle silnie zaprezentowała się nasza scena jazzowa. Karty rozdawali Nene Heroine (wreszcie na dużej scenie, rok temu na małej był taki ścisk, że pot się lał ze ścian), Noko czy Tomasz Chyła Quintet. Są to zespoły, które wychodzą poza ramy gatunku, szczególnie dwa pierwsze robią na mnie ogromne wrażenie. Jeśli jakimś cudem nie zwróciliście wcześniej na nich uwagi, to wypadałoby w końcu nadrobić. Trójmiasto jest niezwykle silne w jazzie i okolicach.

Jeśli chodzi o pierwszy dzień, to ciekawostką było zaczynające całość 8 Minute Agony, czyli metalowy zespół złożony z nastolatków, który akurat w tym dniu świętował wydanie debiutanckiej płyty. Dla wielu bardzo pozytywnym zaskoczeniem było trio Chrust grające folk połączony z electro. Co mnie akurat nie dziwi, bo miałem przyjemność poznać ich sporo wcześniej, więc wiedziałem czego się spodziewać. Widać, że z każdym koncertem są coraz lepsi wykonawczo, do tego ulepszają swoje show. Pełen profesjonalizm zarówno muzycznie, jak i wizualnie, co niestety nie jest często spotykane. Lubię jeśli muzycy wchodzą na scenę by odegrać pewien spektakl, a nie jakby weszli prosto z ulicy myląc koncert z próbą. Jak komuś mało było folkowych klimatów, to jakże inne podejście, bo bardziej jazzowe zaprezentowało Magda Kuraś Quintet.
Tego dnia najbardziej urzekł mnie i zaskoczył duet Odet & Szatt. Oprócz klubowych brzmień sięgają po rozwiązania rodem z muzyki klasycznej, wykorzystują w swojej muzyce pianino i prawdziwy chór. W końcu wydarzenie odbywa się w teatrze, więc kultura wyższa jak najbardziej była na miejscu. Kolejne zaskoczenie to Tomasz Makowiecki. Kojarzę go z pop rockowych wykonań z początków muzycznej kariery, a okazuje się, że od ładnych paru lat poszedł w elektronikę.

Drugi dzień był o tyle ciekawy, że oprócz nieznanych szerzej nazw zaprezentowali się też starzy wyjadacze. Mam tutaj na myśli Kury, które wydały niedawno reedycję kultowego albumu „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” i wróciły do koncertowania w nowym składzie z tym materiałem, ale też Bieliznę. Jarek Janiszewski z kolegami grają już od czterdziestu lat, powstali w 1984 roku i zapowiadają na ten rok wydanie nowej płyty. O tym albumie słychać już od dłuższego czasu, oby im się terminy znowu nie przesunęły i nie wyniknęła z tego nasza lokalna „chińska demokracja”. Nowe piosenki Bielizny jak najbardziej wpasowują się w stary repertuar więc terapii szokowej nie będzie. Występy tych dwóch powyższych zespołów to było całkowicie odmienne doświadczenie na Sea You. To już nie odkrywanie i muzyczna świeżość, ale czas wspominek i sentyment, co jednak bardziej by pasowało do koncertu w Instytucie Kultury Miejskiej pierwszego dnia festiwalu.
Ze znanych mi wcześniej wykonawców na Sea You zagrali jeszcze Mulk i Soma. Tych pierwszych widziałem miesiąc temu przed New Model Army więc wiedziałem czego oczekiwać. To jeden z tych zespołów, który przekracza granice i miesza gatunki, ale wszystko ma ręce i nogi tworząc interesującą całość. Ich nowy album „Dwa” to jedna z najlepszych rzeczy jakie wyszły w Polsce w ostatnim czasie, a koncertowo ten materiał broni się doskonale. Z kolei metalowców z grupy Soma znałem do tej pory tylko studyjnie. Niedawno wydali ciekawą płytę „Locker Room” więc dobrze było skonfrontować się z nimi na żywo. Koncertowo tylko zyskują i okazuje się, że saksofon w metalu to instrument, który pasuje równie dobrze jak gitara. Klimat, ciężar, ale i łamańce i mamy przepis na to żeby ludzie chłonęli te dźwięki. Wokalista zespołu był zdziwiony, że tyle osób przyszło ich posłuchać i nie uciekają, ale mnie to zupełnie nie dziwi. Nie tylko hałasami człowiek żyje więc warto wspomnieć, o tym jakże innych doznań przed Somą dostarczyła oniryczna, wręcz filmowa Antonina Car czy Tomek Ziętek z balladowym materiałem. Za to koniec Sea You w postaci setu zagranego przez Lasy był doskonałym finałem tegorocznej edycji. Panowie Wojcieszkiewicz i Prościński rozbujali gmach Szekspirowskiego tworząc klimat opętańczej wixy.

Nie byłem na pierwszym Sea You, ale na drugim już tak więc tym razem miałem z czym porównywać. Na plus na pewno muszę zaliczyć rozwinięcie formuły o wspominkowy koncert z pierwszego dnia. Mam nadzieję, że ten pomysł będzie rozwijany, takie kolaboracyjne projekty lokalnych muzyków mają potencjał. Mocne punkty sprzed roku zostały zachowane, czyli różnorodność wykonawców i dobrze zagospodarowana przestrzeń GTS-u. Do tego widać było, że Sea You staje się rozpoznawalną marką trafiającą nie tylko do branży muzycznej, ale i słuchaczy. To cieszy, bo rok temu nie było tylu „normalnych” fanów muzyki. Oczywiście panele czy warsztaty mogą być dość hermetyczne i nudne, ale już same koncerty trafiają do wszystkich, nie tylko branżowców i znajomych. Minusem w zasadzie było dla mnie tylko to, że mało kto tym razem mnie zaskoczył, ale przecież nie zawsze trafia się na odkrycie roku. Czyli żaden minus. Chociaż Odet & Szatt się z tego wyłamało, zapisane w kajeciku. Warto odwiedzić Sea You, nie tylko by sprawdzić to, co w lokalnej trawie muzycznej piszczy, ale też by posłuchać wykonawców, na których normalnie by się nie trafiło. To największa wartość i siła tej imprezy.