„Kto pamięta taki zespół, jak Kult, na miłość boską?!” – powiedział w Polsacie rozemocjonowany lider Bayer Full, Sławomir Świerzyński. Bez wątpienia gdyby przyszedł na koncert, odpowiedź nasunęłaby mu się sama. Plac Zebrań Ludowych wypełniły tłumy, chociaż Gdańsk tonął w ulewie. Prawdziwym fanom niestraszna była jednak ani pogoda, ani nie najniższa cena biletów na koncert.
Grający już prawie 40 lat Kult jest po prostu… kultowy, w czym utwierdził mnie również ich występ. Podczas prawie 3-godzinnego grania i 35 piosenek zespół kipiał energią i czuło się, że chłopaki tęsknili tak za graniem, jak i fanami. „Jesteście największym sensem tego, co robimy” – powiedział zresztą Staszewski do roztańczonej publiki.
„Twórczość Kazika zatrzymała się gdzieś na etapie transformacji ustrojowej” – napisał zaś jeden z recenzentów „Ostatniej płyty”, jakby to był zarzut. Dla mnie natomiast Kult był i będzie zespołem, który komentuje rzeczywistość mu aktualną. A że ta (polska) rzeczywistość zatacza (niechlubne) kręgi, to już inna sprawa…
Podczas występu na Summer Sky Festival pojawiły się piosenki nowsze, jednak większość stanowiły Kultowe hity, których słowa znały również stojące obok mnie panie po sześćdziesiątce. Rozstrzał wiekowy był zresztą tego wieczoru ogromny. Panie Sławomirze, nie tylko wielu pamięta, ale też dochodzą nowe pokolenia, dla których Kazik i jego zespół to nie tylko kult, to też symbol buntu i jedności po drugiej stronie barykady. Tak się bowiem czułam, i chyba nie tylko ja – słuchając „Polski”, „Krwi Boga”, „Po co wolność”, a zwłaszcza „Arahji” – że stoimy po tej drugiej stronie, jednoczymy się w bezsilności, że wspólnie możemy zaśpiewać, szczególnie obecnie: „Polityk zawsze będzie moim wrogiem”…
Podczas koncertu zaczęłam się też zastanawiać, czy pamięć ludzka ma jakieś granice. To, ile tekstów Staszewski jest w stanie zapamiętać, ba, z jak zawrotną szybkością i doskonałą dykcją je z siebie wydobyć (by przytoczyć wcale nie wolniejszą niż płytowa wersja „Piosenkę młodych wioślarzy”), udowadnia, że wokaliści z „etapu transformacji ustrojowej” radzą sobie lepiej niż niejedne panny Godlewskie. Ani przez chwilę nie miało się też wrażenia, że jeszcze w lutym koncerty Kultu stały pod znakiem zapytania. Mało tego – Kazik bawił się melodią, wykonywał drugi, a nawet trzeci głos oraz wokalizy, a znane wszystkim kawałki, jak choćby „Do Ani”, zyskiwały na harmonii również w akompaniamencie. Więcej – miałam wrażenie – było klawiszy, więcej solówek dętych i gitar, więcej wypełnienia instrumentalnego, a wszystko na tle swoistych teledysków – każda piosenka miała swoją wizualizację.
Zdecydowanie ten występ stanowił świetne preludium do popandemicznej rzeczywistości koncertowej. Kult zresztą to już gwarancja i dobrej zabawy, i profesjonalnego wykonania, i świetnych tekstów, które skłaniają do refleksji oraz szarpią duszę jak mało który „nowy” zespół. Mądry, bystry obserwator, potrafiący zamienić w piosenkę polityczne i gospodarcze realia, to skarb. Oby więc (jeśli wierzyć słowom Kazika, tak się nie stanie) „Ostatnia płyta” była po prostu tytułem.
Podsumowując: mimo tego, że „mój dom murem podzielony”, a „twój ból jest lepszy niż mój”, różnice w poglądach, metrykach, zawodach czy stylach życia zostały za bramami koncertu. I tego nam wszystkim było trzeba. Natomiast Kult to po prostu… kult, lepszej nazwy dla tej formacji nie można było wymyślić.
I mam nadzieję, Panie Sławomirze, że weźmie Pan udział w którymś ich z koncertów, a sam się Pan o tym przekona.