Blisko dwadzieścia lat temu byłem tak zafascynowany fińskim metalem, że nawet pracę magisterską napisałem na temat Finlandii. Z czasem „szalikowanie” zespołom z kraju tysiąca jezior we mnie osłabło, ale sentyment pozostał. Dlatego też nie mogłem przegapić koncertu Swallow The Sun w Drizzly Grizzly. Chociaż trzeba było uzbroić się w cierpliwość, bo pierwotnie wydarzenie miało odbyć się w lutym 2022 r., ale trasa została przełożona z powodów covidowych.
Jako pierwsi tego piątkowego wieczoru na deskach Drizzly Grizzly zagrali Włosi z Shores Of Null. Ten istniejący od dziesięciu lat zespół wydał w marcu swój czwarty album zatytułowany „The Loss of Beauty”. Nic dziwnego więc, że to głównie na tym wydawnictwie panowie się skupili podczas swojego koncertu. Może i nie są specjalnie oryginalni, ale zagrali bardzo solidnie, chociaż brzmieli jak na mój gust zbyt surowo. Ich doom metal to nie tylko powolne tempa, ale też sporo motywów ukierunkowanych w stronę black metalu. W roli rozgrzewacza sprawdzili się doskonale.
Kolejnym zespołem było szwedzkie Avatarium założone dziesięć lat temu przez Leifa Edlinga, basistę Candlemass, który jednak nie jest już członkiem stworzonej przez siebie grupy. Ich koncert był dla mnie sporym zaskoczeniem, bo nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Początek był bardzo niepozorny – wyszła pani z gitarą akustyczną, towarzyszący jej muzycy coś tam plumkali, zrobił się iście hippisowski klimat. Czym dalej tym jednak ciekawiej. Zespół łączy doom metalowe walce z occult rockowymi elementami w stylu niemieckiego Lucifer. Ten drugi wpływ głównie dzięki staraniom wokalistki Jennie-Ann Smith, prywatnie partnerce gitarzysty Marcusa Jidella. Co on wyprawiał ze swoim instrumentem! Nie grał nie wiadomo jak skomplikowanych figur, ale te proste rzeczy ciosał tak, że zbierałem szczękę z podłogi. Z choinki się jednak ten pan nie urwał – współpracował chociażby z Candlemass, Evergey, Soen czy Pain. Avatarium gra z ogromną lekkością, ich muzyka to nie tylko ciężkie, ponure doom metalowe dźwięki, ale sporo melodii i luzu.
Po chwili przerwy na scenę Drizzly Grizzly wyszli muzycy Swallow The Sun. Finowie przyjechali do Gdańska promować wydany w listopadzie 2021 roku album „Moonflowers”. To już ósmy album w ponad dwudziestoletniej historii grupy. Panowie konsekwentnie idą ścieżką walcowatych, doom metalowych temp i melancholijnego klimatu w stylu Katatonii. Są bardzo skandynawscy, wystarczy ich chwilę obejrzeć i już wiadomo z jakich rejonów świata pochodzą. Ciężko wyróżnić w ich przypadku jakieś wybijające się elementy, to jeden z tych zespołów, w których nikt się szczególnie nie wyróżnia stanowiący jedną całość. Najważniejsze jest to, że Swallow The Sun to solidna marka, na której można polegać. W ich muzyce liczy się przede wszystkim odpowiedni nastrój, to nie dźwięki do poskakania, a bardziej do kontemplacji i zatrzymania się, spokojnego przemyślenia pewnych spraw. Dlatego też dość kameralny klimat ich koncertu sprawdził się doskonale, chociaż wydawało mi się, że taki zespół ma jednak większą ilość fanów. Być może nie pomógł w tym termin majówkowy, ale dla mnie osobiście brak ścisku w pobliżu sceny nie był minusem.