Ulver (Gdańsk, B90 05-02-2014)

O tym, że Ulver jest zespołem niebanalnym i nieznającym muzycznych granic, wie każdy kto chociaż w niewielkim stopniu zetknął się z twórczością Norwegów. Przez cale lata nie grali koncertów z powodu niechęci do występów na żywo i trudności jakie niesie ze sobą odwzorowanie ich kompozycji. Całkiem niedawno zrezygnowali z bycia projektem wyłącznie studyjnym i ku uciesze fanów, zdarza im się wyjechać w trasę. W Polsce gościli już w Krakowie, Warszawie czy Poznaniu, tym razem można ich było zobaczyć w gdańskim klubie B90.

Kilka minut po godzinie 21, bez żadnych supportów, Ulver rozpoczął niezwykłą muzyczną podróż. Zespół zapowiadał obecną trasę jako eksperyment, którego główną osią nie będzie wierne odgrywanie utworów znanych z płyt, ale improwizacja i zabawa formą. W porównaniu z minimalizmem obecnym na ich ostatnich wydawnictwach, na żywo zaprezentowali się z bogatym zespołem pełnym elektroniki, komputerów, instrumentów klawiszowych, dwóch zestawów perkusyjnych czy gitary i basu. Warto wspomnieć tu o świetnym nagłośnieniu, brzmieli niezwykle selektywnie, szczególne brawa za instrumenty perkusyjne.

Rozpoczęli od charakterystycznego motywu znanego z „Dressed in Black” i powoli rozwijali go dając się ponieść granej muzyce. Każdy utwór dopełniały wizualizacje, od starych filmów po przeróżne animacje. Centrum sceny należało do Kristoffera Rygga, mózgu Ulver i dyrektora tego przedsięwzięcia. Jego głos był we wspaniałej formie, ale za wiele się nie naśpiewał, w zagadywaniu publiczności też był oszczędny. Przede wszystkim majstrował przy elektronicznych gadżetach, improwizacje pochłaniały go bez reszty. Najważniejszym momentem Rygga wokalisty było wykonanie przejmującego utworu „Nowhere/Catastrophe”.

Towarzyszący mu zespół grał z precyzją, pochłaniał się w transie i powtarzaniu motywów, czasami w szaleńczej, pseudo jazzowej galopadzie. Jak to przy improwizacjach bywa, nie zabrakło drobnych wpadek. Całe szczęście, że były kiksy, bo przynajmniej obcowało się z żywym, chociaż pełnym maszyn zespołem, a nie zgrają bezdusznych robotów.

Trwający ok. 1,5 godziny koncert z pewnością nie należał do łatwych, wymagał odrobiny skupienia od słuchaczy. Niektórzy szybko się znudzili, tylko szkoda, że nie potrafili się zachować i kłapali jęzorami o przysłowiowej dupie Maryni. Muzyka Ulver momentami była tak subtelna, że każdy większy szmer psuł klimat stworzony przez zespół. Cieszy jednak to, że na koncert przyszło sporo osób, nie tylko miejscowych, ale z różnych rejonów Polski czy z Obwodu Kaliningradzkiego.

Post użytkownika Eyes Of The North.

fot. Tomek Karzarnowicz