Coilguns, Why Bother?, Dule Tree (Gdańsk, Drizzly Grizzly 15.06.2025)

Ostatnimi czasy zaskakująco często zdarza mi się bywać na koncertach organizowanych w dni zupełnie niekoncertowe, takie jak – dajmy na to – niedziela. Nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że wieczór na imprezie średnio pasuje do poranka w pracy. Mnie też to dotyczy, mimo że nie piję, a przynajmniej dotyczy mniej niż wtedy, kiedy piłem.

Co zatem wydarzyło się tej niedzieli, że wbrew rozsądkowi wybrałem się do Drizzly Grizzly? Otóż do Gdańska przyjechał Coilguns – szwajcarski zespół, który miałem już kiedyś okazję widzieć na żywo w Desdemonie i który zagrał wówczas jeden z najlepszych koncertów jakie w życiu widziałem. Na dodatek wsparcie miejscowych kapel było zaiste zacne – Why Bother?, o których coraz głośniej i Dule Tree, w którym dawno temu grałem na gitarze i które od trzeciej płyty działa jako duet.

Koncert otworzyli Why Bother? To zespół grający z jajem, mający mnóstwo energii i dystansu, który świetnie czuje się na scenie i nie ma żadnego problemu z rozbujaniem publiczności, która (jak na niedzielę) stawiła się całkiem licznie. Ich muzyka to ciekawa mieszanka ciężaru i melodyjności. Dość zróżnicowana dynamicznie, ale raczej nie schodząca poniżej pewnego progu intensywności. Solidna ściana dźwięku, okraszona kilkoma metalowymi elementami i punkowymi d-beatami działa znakomicie, a przy okazji panowie mają przeuroczy image.

Gwiazda wieczoru tym razem zagrała jako druga. Do tej pory miałem okazję widzieć Coilguns tylko w miejscu, w którym scenę stanowił wydzielony kawałek podłogi, co bardzo pasowało Louisowi. Kto był kiedykolwiek na ich koncercie ten wie, że wokalista Szwajcarów lubi przekraczać granicę pomiędzy muzykami a publicznością – rzuca się w pogo, wskakuje na najróżniejsze obiekty, biega z mikrofonem po całej sali, wskutek czego kabel od mikrofonu zawija się wokół czyjegoś tułowia, a jak się naprawdę rozbuja, to chodzi na czworakach i rozwiązuje ludziom sznurówki za pomocą zębów (tak było, nie zmyślam). W Drizzly Grizzly jest trochę inaczej – scena jest nie tylko podniesiona, ale też oddzielona od sali barierkami. Byłem bardzo ciekaw co tym razem wygra – zabezpieczenia, czy ekspresja Louisa. Cóż, oczywiście wygrał Louis, przy czym przynajmniej przez chwilę zrobiło się niebezpiecznie – ktoś upuścił w trakcie występu piwo i co prawda pozbierał od razu co większe kawałki szkła, ale było ciemno, więc wiadomo że nie wszystkie. Frontman Coilguns w pewnym momencie swoim zwyczajem zeskoczył ze sceny, przeskoczył barierkę po czym wykonał piękny przewrót do tyłu dokładnie tam, gdzie piwo się stłukło. Najlepsze, że chyba w ogóle tego nie zauważył. Wniosek z tego jest taki, że albo ma szczęście, albo jest kuloodporny.

Muzycznie było tak, jak można się było spodziewać, czyli znakomicie. Pierwszy raz widziałem Coilguns z Kevinem Gallandem w składzie i jest to zmiana, której trudno nie zauważyć. Raz, że gitara basowa zawszę pomaga zespołowi zabrzmieć. Dwa, że jego wokale i syntezatory zdecydowanie wzbogacają arsenał Szwajcarów czyniąc ich muzykę jeszcze bardziej interesującą. W porównaniu z gdyńskim występem, na którym byłem dawno temu, było chyba mniej agresywnie, za to bardziej przestrzennie. Zespół jak zwykle dał z siebie wszystko, co chyba można było wywnioskować już z poprzedniego akapitu.

Zwieńczeniem wieczoru był występ Dule Tree. Tak się złożyło, że po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ich na żywo jako duet, chociaż wojują już w tym składzie ładnych parę lat. Jedno się nie zmieniło – ten zespół zawsze był wściekły, nie brał jeńców i tworzył muzykę raczej żeby zabić słuchacza niż zrobić mu dobrze. Trzeba mieć naprawdę poryty łeb żeby tę muzykę docenić, tym niemniej Dule Tree jest obecnie znakomite i za to ostatnie stwierdzenie jestem gotów wyskoczyć na solo (nie, nie jestem). Jeśli na scenie są tylko dwie osoby to trzeba się naprawdę wysilić, żeby zrobić coś interesującego. Dule Tree grają więc nie tylko dźwiękiem, ale też transgresywnym imagem Browara i aranżacją sceny, tworząc wręcz parateatralny spektakl, pełen dysonansów, popieprzonych rozwiązań rytmicznych, agresji i niepokoju. Owszem, to zabawa dla ludzi, którzy lubią jak muzyka rozwala im głowę, tym niemniej jeśli zaliczasz się do tej grupy, to zabawa jest przednia.

Na zakończenie apel do właścicieli klubu – kurcze, robicie tyle świetnych koncertów, jesteście tak ważnym punktem na kulturalnej mapie Gdańska, ale – cholera – jak klub się wypełni choćby w połowie to tam nie ma czym oddychać. Błagam, zróbcie coś z tym, bo ktoś u was kiedyś zasłabnie i będzie głupio.