Leon Hendrix Band (Sopot, Versalka 25-04-2012)

Takiego gościa w Trójmieście jeszcze nie było. O nazwisku, które elektryzuje wszystkich na całym świecie i jest kojarzone z jednym z najlepszych gitarzystów wszech czasów. Klub Versalka gościła młodszego brata Jimiego, Leona Hendrixa.

Zespół Leon Hendrix Band składa się z bardzo dobrych muzyków: gitarzysty Chaza de Paolo (USA), basisty Łukasza Gorczycy i perkusisty Tomasza Dominika. Muzycy rozgrzewając publiczność przenieśli ją w lata ’70 i pokazali to, co w rock’n’rollu jest najlepsze. A trzeba przyznać, że czują bluesa i oddali koncertowy hołd genialnemu muzykowi.

Po chwili na scenie pojawił się szczupły, posiwiały pan. Kręcone włosy do ramion przewiązane bandaną, bródka i ciemna karnacja. Leon Hendrix. Gdyby Jimi żył, śmiało można powiedzieć, że pewnie wyglądałby jak jego brat. I pewnie stałby razem z nim na scenie dając gitarowe popisy.

Leon zaczął od „Foxy Lady” i niewiele było trzeba, żeby ten i ów z publiki zaczął śpiewać z zespołem. A przekrój wiekowy publiczności był dość duży – od państwa w średnim wieku do dwudziestokilkuletnich studentów. Set składał się z największych przebojów Jimiego, takich jak „Red House”, „Purple Haze”, „Voodoo Child” czy „Little Wing”. Leon ma niższy i bardziej zachrypnięty głos niż Jimi, więc piosenki te nabrały charakteru starego, brudnego bluesa. Ciekawa odmiana, choć znowu nie tak mocno odbiegająca od oryginału. Wszystkie solówki charakterystyczne dla Jimiego wykonywał de Paolo, który wyczyniał takie cuda z gitarą, że zdobyłby uzanie u samego mistrza. Przy „Hey, Joe” Leon co chwilę śpiewał „Hey, Jimi”, mówiąc „Co za różnica, Joe, czy Jimi. Przecież to wciąż ten sam stary, dobry blues”. Młodszy Hendrix zagrał również kilka utworów ze swojej płyty „Keeper of the Flame” i słuchając ich, nie można było pozbyć się wrażenia, jak bardzo są podobne do twórczości Jimiego. Ale czemu się dziwić, w końcu po rodzinie nic nie ginie. :)

Co ciekawe, sam Leon przyznał, że zaczął grać na gitarze w wieku 50 lat. Teraz, mając 65, pokazuje na scenie, że ma w sobie tyle energii, co niejeden młody rockman i jak mówi sam o sobie, gra tradycyjne bluesowe kompozycje z rockowym czuciem. Podczas koncertu powiedział: „Ktoregoś dnia Chaz zadzwonił do mnie i powiedział – jedziemy do Polski. Powiedziałem OK, zagrajmy tam naszą muzykę. W tym składzie nie mieliśmy wcześniej prób, dopiero gdy przyjechaliśmy do Polski. I ta-dam! Jesteśmy!”. Z pewnością podczas koncertu nie dało się odczuć, że są tak szybko sformowaną grupą.

Jedyne, do czego można byłoby się przyczepić jest to, że koncert był zdecydowanie za krótki. Zebrani wychodzili z lekkim niedosytem mówiąc, że godzina to zbyt mało, żeby nacieszyć się obecnością Hendrixa i jego muzyką. Zostaje tylko mieć nadzieję, że skoro był zauroczony Gdańskiem i Sopotem, to jeszcze kiedyś odwiedzi Trójmiasto.

Podczas koncertu Leon wołał Jimiego i mówił, że z pewnością jest z nami. I rzeczywiście, w powietrzu był wyczuwalny duch Jimiego Hendrixa. Pewnie był dumny ze swojego brata. Leon powtarza, że chce, żeby Jimi był wiecznie żywy. Jest żywy – w muzyce, w sercach fanów. A ten koncert był tego najlepszym dowodem.