„Astrolatry” to pierwszy duży album jednoosobowego black metalowego projektu Dione, za którym kryje się Krystian Łukaszewicz. Pierwszy raz trafiłem na tego muzyka w 2022 roku za sprawą płyty jego drugiego (chronologicznie pierwszego) projektu Embarla Firgasto, w którym łączy death i black. Rok później Krystian podesłał mi epkę „Cosmosphere” swojego nowego dziecka nazwanego Dione. Tutaj już mieliśmy do czynienia wyłącznie z black metalem, w nowoszkolnym wydaniu spod znaku dysonansów Deathspell Omega i melodyjności Mgły. Materiał zaostrzył tylko apetyt na większą ilość muzyki i proszę bardzo – dwa lata później w moje łapska trafiło pełnowymiarowe „Astrolatry”.
W porównaniu z epką, Krystian tym razem nie zajął się samemu partiami perkusji. Za bębny na płycie odpowiada Australijczyk Robin Stone. To doświadczony zawodnik, który przewinął się przez kilkadziesiąt kapel i projektów. Dla mnie jest kompletnie nieznanym muzykiem, ale jego profil na Metal Archives budzi szacunek. Znak i dobrodziejstwo naszych czasów – koleś z drugiego końca świata ogarnie ci co chcesz bez większego problemu. Nie musisz nawet ruszać się z sypialni. Dzięki temu, że mamy do czynienia z prawdziwym perkusistą, a nie zaprogramowanymi partiami bębnów, materiał brzmi bardzo organicznie, porusza się niczym żywy organizm, nie jest taki bezduszny i zimny. W przypadku płyty „Astrolatry” sprawdza się to doskonale, bo to nie black metal gdzie blasty dla odmiany przeplatane są blastami i w zasadzie wszystko leci jednym tempem, a jedyne co się liczy to precyzja strzału. Dione stawia na budowanie klimatu i podniosłość, liczy się zmienność, granie ciszą, te przeciwieństwa są bardzo ważne. Oczywiście na blasty zostawiono sporo miejsca, ale są one tylko jednym ze środków wyrazu. Płynnie przeszliśmy z perkusji do ogólnych wrażeń dotyczących kompozycji, ale tak też brzmi „Astrolatry”. Ta muzyka po prostu płynie swoim tempem, jest jak rzeka, czasem wartka, czasem spokojna, ale jednak niestrudzenie zmierza ku ujściu.
Zwracałem już uwagę w recenzjach wcześniejszych płyt Krystiana na to, że ma chłopak łeb do komponowania ciekawych utworów. Nie kombinuje na siłę, tylko w każdym utworze czuć lekkość i jest na czym zawiesić ucho. Może nie zawsze wszystkie elementy są super oryginalne, jeden czy drugi fragment kojarzy się z tym i owym, ale nie przeszkadza to w całościowym odbiorze muzyki Dione. Albumu „Astrolatry” słucha się po prostu bardzo dobrze i to jego największy atut. Są takie cześci tej płyty, które brzmią wręcz przebojowo, aż można je nucić pod nosem przy goleniu wąsa. Oczywiście jest to przebojowość w kategoriach black metalu, na power play w Esce Rock nie ma co liczyć.
Czy album „Astrolatry” ma jakieś minusy? Znalazłem jeden, ale kompletnie niedotyczący muzyki. Otóż Krystian Łukaszewicz wydaje płyty samodzielnie, przez co ma ograniczone możliwości dotarcia do potencjalnych słuchaczy. Nie jest jeszcze na tyle znaną marką żeby „kto miał wiedzieć ten wie”. Biorąc pod uwagę ilość muzyki jaką się wydaje co roku, uważam że akurat Dione mogłoby z powodzeniem wypłynąć na szersze wody, bo jakościowo wybija się ponad przeciętną.
skład:
Krystian Łukaszewicz – wokal, gitara, gitara basowa, klawisze
Robin Stone – perkusja
1. Astrolatry
2. Black Discord
3. Prometheus, Thou Absorbing the Starlight
4. Project Zero
5. Hesperia Planum
6. Lament of the Forgotten
7. Solar Apex (The Visceral Ode to Beta Herculis)
8. Contemplating Space and the Pearllike Miasma
strona internetowa: www.facebook.com/dionefb