Jeśli “Destination: Underground” stanowi twój pierwszy kontakt z muzyką Damage Case – nic się nie bój. Już po pierwszych kilkunastu sekundach zorientujesz się gdzie jesteś oraz co tu się dzieje. Zresztą tak naprawdę wystarczy spojrzeć na nazwę zespołu – Damage Case to bękarty Lemmy’ego i naprawdę nie trzeba żadnych testów DNA, żeby potwierdzić ojcostwo.
Mamy tu rasowy, motörheadowy rock’n’roll, który radośnie zapierdala do przodu pozwalając słuchaczowi oderwać myśli od codziennych trosk i pomachać głową w rytm riffów poskładanych według reguł opracowanych przed ponad czterema dekadami przez wspomnianego już wyżej brzydala i jego ekipę.
Muzyce Damage Case, mimo wtórności, nie można odmówić uroku. Panowie czują to, co grają i robią to z jajem. Jestem przekonany, że wydana właśnie epka pozwoli im zyskać nowych fanów (o ile wezmą się na serio do promowania jej na żywo) i na pewno nie zawiedzie starych.
Jednocześnie muszę przyznać, że mam problem z kapelami, które tak mocno wchodzą w konwencję, że nie wiadomo właściwie, czy to jeszcze hołd, czy już zrzynka. Pewnie – każdy metaluch chciałby przez chwilę pobyć Lemmym, więc nie dziwota, że kapel grających jak Motörhead jest cała masa, ale co do zasady wolę tych, którzy usiłują być sobą. To zresztą trudniejsza droga – znacznie łatwiej przekonać publiczność do czegoś, co tak naprawdę już zna.
Mam też wrażenie, że na poprzednich wydawnictwach Damage Case żarło im mimo wszystko bardziej. Trudno powiedzieć z czego to wynika – może z jakichś zmian składu albo metod nagrywania? Nie wiem, nie znam członków zespołu osobiście, więc nie miałem nigdy okazji z nimi pogadać. Faktem jest jednak, że brzmienie omawianej epki jest bardziej płaskie niż obu dostępnych na bandcamp pełniaków (dotyczy to zwłaszcza brzmienia bębnów) i że trochę stracili na zadziorności.
“Destination: Underground” to dobra płyta, ale prawdę mówiąc spokojnie mógłbym żyć bez niej. W końcu w każdej chwili mogę sobie puścić oryginalny Motörhead, a jeśli już będę miał ochotę posłuchać naśladowców, to są zespoły, które leżą mi bardziej. Pamięta ktoś jeszcze Gomor? Albo Driller? Damage Case życzę powodzenia, ale niekoniecznie będę do nich wracał. A jeśli już – to raczej do “Heavy Metal Sacrifice” lub “Fuck’n’roll Damnation”, niż do tej epki.
skład:
Tomasz „Thomas” Knieć – gitara basowa, wokal
Łukasz „Shadock” Radecki – gitara
Jacek Langowski – gitara
Arkadiusz Kozakiewicz – perkusja
1. Fallen Angel
2. War Sacrifice
3. Of Pain And Pleasure
4. I Am The Antichrist
5. The Lord Unchained
6. Betrayer
strona internetowa: www.facebook.com/damagecasepl