I.N.D. – In Nomine Dei

Od dawna jedno mnie zastanawia. Żyjemy podobno w katolickim kraju, żadna poważniejsza uroczystość nie odbędzie się bez obecności księdza, większość ludzi jest ochrzczona i ma jeszcze w szufladzie komunijny zegarek. Jednak zespoły muzyczne nie kryjące swoich religijnych przekonań są uważane za obciachowe i tułają się gdzieś na uboczu sceny. Dla mnie, słuchacza, liczy się przede wszystkim szczerość i uniwersalność przekazu, a nie wyznawany przez muzyków światopogląd. Treść zawarta na „In Nomine Dei” taka właśnie jest, nie wyrachowana, ale płynąca z potrzeby serca.

Płytę rozpoczyna instrumentalne intro „Newborn”, które doskonale wprowadza w świat ukazany na „In Nomine Dei”. Zaczyna się spokojnie, tajemniczo, w bliskowschodnim klimacie. Po chwili wchodzi gitara akustyczna grająca coś w stylu kołysanki, a całość kończy się na przesterowanym elektryku. Już do samego końca albumu muzycy ciekawie kombinują, bawią się dźwiękiem i doskonale im to wychodzi. Kolejny numer, „Pod Prąd” kontynuuje wędrówkę po biblijnych rejonach, ale wyróżnia się ciężkim, melodyjnym riffem i mocnym wokalem Aliny Lewandowskiej, który tutaj dopiero objawia się światu. Oprócz czadowych dźwięków nie brakuje także zwolnień („Słowo” z częstymi zmianami tempa, „Nie Potrzeba Mi” z epicką solówką czy w pełni akustyczny, ciepły „Wanderer”). I.N.D. na swoim debiucie prezentują tak szeroki wachlarz inspiracji, że nie brakuje tu punkowych patentów („Let Me Be Myself”) czy opętańczych, szalonych riffów („Czekam Na Ten Dzień”). Płytę zamyka blisko 9 minutowy utwór „Do Końca”, który zawiera w sobie esencję stylu I.N.D.. Szczególnie przypadł mi do gustu mocny riff w drugiej części.

Niewątpliwą zaletą „In Nomine Dei” jest także oprawa graficzna. Widać, że włożono w nią sporo pracy i znakomicie się prezentuje. Niejedna zawodowo wydana płyta z dużym budżetem wypada gorzej. Grafiki doskonale uzupełniają wrażenia dźwiękowe i nie pozostawiają obojętnym. Między innymi z tego powodu warto zaopatrzyć się w oryginalny krążek! Ciekawe i chwytliwe riffy, dobre brzmienie, mocny wokal. Czego więcej oczekiwać od debiutanckiej płyty rockowego zespołu? Chyba tylko kontynuacji w postaci kolejnych płyt, czego serdecznie im życzę!

skład:
Alina Lewandowska – wokal
Michał Paliwoda – gitara
Kuba Hinc – gitara basowa, dj ridoo, drumla, loopy
Sebastian Chilewski – perkusja

1. Newborn (instrumental)
2. Pod prąd
3. Let me be myself
4. Słowo
5. Nie potrzeba mi
6. Wanderer
7. Czekam na ten dzień
8. Do końca