Ukazanie się debiutu Sunday at 9 ucieszyło mnie nie tylko dlatego, że spodziewałem się świetnej muzyki, ale też dlatego, że mam do nich pewien sentyment. Sentyment ten wynika z faktu, że w czasach, gdy Sunday at 9 dopiero się zawiązywało, grałem w efemerycznym projekcie Czytała Krystyna Czubówna i tak się składało, że dzieliliśmy ze sobą salę prób. Spotykaliśmy się więc podczas przerw na fajkę, a samą salę prowadził Maciek, który obecnie drze w Sunday at 9 mordę.
Czytała Krystyna Czubówna rozpadła się, zanim pani Krystyna zdążyła o nas usłyszeć i wytoczyć nam sprawę o bezprawne posługiwanie się jej nazwiskiem. Sunday at 9 tymczasem nie dość, że cały czas gra, to jeszcze stale się rozwija. Zalicza kolejne checkpointy, wśród których nagranie płyty trzeba uznać za najważniejszy i dociera do coraz liczniejszego grona odbiorców. Dobrze się na to patrzy.
Przejdźmy jednak do samej płyty. W internetach pierwsze wzmianki o tym, że zespół nad nią pracuje, pochodzą sprzed 2-3 lat, więc wiadomo, że nie jest to materiał nagrany od strzała. Nie wiem, dlaczego chłopakom zajęło to tak długo, ale słychać że włożyli w płytę mnóstwo serca, pracy i że dokładnie wiedzieli co chcą osiągnąć. Niewykluczone, że postanowili dać sobie tyle czasu, żeby efekt był najlepszy z możliwych. Czy się udało?
Od pierwszych dźwięków da się wyczuć, że choć pod tym szyldem chłopaki publikują po raz pierwszy, to na pewno nie są ogórkami. Wiedzą, co należy robić z instrumentami i w jaki sposób ustawić potencjometry żeby to wszystko zabrzmiało. Zarazem nie popadają w epatowanie techniką. Kompozycje są rozbudowane, ale bez przesady. Zabawy rytmiką skutecznie wspomagają groove i nie są męczące dla słuchacza. Wszystko siedzi jak trzeba, buja, wpada w ucho i w przypadku niektórych riffów („Oddbox”) zostaje w głowie na dłużej. Muzycy stosują pokaźny arsenał środków wyrazu, czerpiących z najróżniejszych gatunków ciężkiego grania, dzięki czemu płyta nie tylko nie nudzi się po kolejnych przesłuchaniach, ale coraz bardziej do siebie przekonuje i pozwala ciągle odkrywać w sobie coś nowego. Może nie zjednają tym sobie twardogłowych metalowców, ale to już problem owych metalowców. Moim zdaniem robią to dobrze.
Czy „Chosen Obeyed Forgotten” zostanie ze mną na dłużej? Powiem szczerze: nie wiem. Gdy już sięgam po metal, to wolę ekstremę. Lubię niczym nieskrępowaną agresję, której u Sunday at 9 nie słyszę. Chłopaki bardzo kontrolują to co grają, nic tu nie jest pozostawione przypadkowi i nie ma momentów, w których naprawdę spuściliby emocje ze smyczy. To niekoniecznie musi być wada, bo w końcu nie każdy lubi ekstremę. Może np. dzięki temu, że poszli w stronę groove i przebojowości będą w stanie dotrzeć do większej liczby odbiorców? Życzę im tego z całego serca, ale niestety jak będę miał ochotę na coś mocniejszego, to puszczę sobie raczej Antigamę niż Sunday at 9.
To, że Sunday at 9 nie trafili w moją bajkę w stu procentach nie zmienia faktu, że nagrali świetną płytę, która zupełnie nie brzmi jak debiut. Nie zmienia też faktu, że kibicuję im i nadal będę kibicował i że gorąco polecam zarówno ich nagrania jak i koncerty. Koncerty, których nawiasem mówiąc grają całkiem sporo. Zwłaszcza jak na kapelę, która dopiero przeciera sobie szlaki na scenie. Oby było ich jak najwięcej, oby nakład płyty sprzedał się na pniu i oby na następnej płycie wbili kolejny level.
skład:
Maciej Tamulewicz – wokal
Mariusz Kobaru Kowal – gitara
Kuba Kiśluk – gitara, wokal
Rafał Cyrocki – gitara basowa, wokal
Marcin Malich – perkusja
1. Pariah
2. The Fall
3. Preacher of Neglect
4. Nephilim
5. Oddbox
6. Auguste’s Penance
7. Bound For A 1000 Years
8. Algedonic Recurrence
9. Intro (In Vain)
10. In Vain
strona internetowa: sundayat9.com