Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska. Autobiografia

Mikołaj Trzaska to obecnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych muzyków jazzowych w Polsce, nie tylko na scenie improwizatorskiej. Dla szerszego grona znany jest jako autor muzyki do filmów Wojciecha Smarzowskiego. Droga do tego miejsca nie była prosta, o mały włos, a byłby malarzem jak jego ojciec Andrzej. Ostatecznie nie ukończył ASP i postawił na muzykę. Jako samouk nie miał łatwo, ale uparcie szedł do przodu i rozwijał się w tym kierunku. Między innymi z tego powodu czuł się niepewny swoich umiejętności i ograniczeń w zestawieniu z wyedukowanymi muzycznie kolegami. Do tego takie ciosy jak wyrzucenie z Miłości, którą zakładał z Tymonem Tymańskim na pewno mu nie pomagały. Temat tego zresztą zespołu ciągle się przewija w książce, zdecydowanie stosunek Trzaski do tamtych lat jest skomplikowany. Z jednej strony żal, z drugiej dobrze podjęta decyzja, bo bardziej kręciła go muzyka improwizowana niż kierunek w jaki zespół zaczął podążać. To wszystko kształtowało jego charakter i muzyczną tożsamość, bo zamiast się poddać i rzucić ten saksofon w cholerę, pracował ciągle nad sobą. Ten upór przejawia się też w braku kompromisów artystycznych – jak to się mówi, „nie sprzedał się” i przede wszystkim jest wierny samemu sobie. Chociaż zdarzyło mu się nagrać reklamówkę dla McDonald’s, co ciekawe namówił go do tego sam Wojciech Smarzowski, który swego czasu kręcił sporo komercyjnych rzeczy żeby się utrzymać na powierzchni. Co ciekawe, w tej reklamówce gra Brad Pitt. Tak, ten Brad Pitt. Tego typu mało znanych ciekawostek jest więcej w książce „Wrzeszcz! Mikołaj Trzaska. Autobiografia”. Całość utrzymana jest w formie wywiadu rzeki, a przepytującymi są dziennikarze Janusz Jabłoński i Tomasz Grzegorczyk z radiowej Dwójki. Dużym plusem jest to, że nie próbują wciskać swoich opinii i przemyśleń, skupiają się na pilnowaniu tego żeby opowieść Trzaski szła w określonym kierunku, czasem prostują pewne wątki. Specjalnie nie naciskają, nie idą za sensacją, tylko taktownie prowadzą rozmowę samemu pozostając w cieniu.

Sam Mikołaj Trzaska w swojej autobiografii prezentuje się jako skromny człowiek, który nie stawia się w pozycji muzycznego boga. W trakcie swojej bogatej kariery grał z naprawdę wieloma wyśmienitymi muzykami światowego formatu, zdobywał nagrody za muzykę do filmów Smarzowskiego, ale nie spowodowało to, że zadziera nosa. Trzaska to nie tylko muzyk. Jako człowiek szczerze mówi o swojej dysleksji, braku ogarnięcia w sprawach rachunkowych czy o chorobie afektywnej dwubiegunowej. Sporo miejsca poświęca też swojej żydowskiej tożsamości, o której dowiedział się będąc nastolatkiem. Bardzo ciepło wypowiada się o swojej rodzinie. Trzaska ma ogromne wsparcie w żonie, która zajmuje się chociażby wydawaniem jego płyt w ramach ich wytwórni Kilogram Records.

Warto sięgnąć po „Wrzeszcz!” nawet jeśli nie jest się fanem jazzu. Ja nie jestem, jednak książkę dosłownie połknąłem, a liczy ponad 600 stron. To ciekawa i budująca historia pokazująca, że jeśli się czegoś bardzo chce, to można osiągnąć cel bez łamania sobie kręgosłupa niezgodnymi ze swoją filozofią życiową kompromisami.