W ramach Halo European Tour 2023 do klubu B90 w Gdańsku zawitali Finowie z Amorphis, którym w wojażach po starym kontynencie towarzyszą rodacy z Lost Society i islandzkie Sólstafir. Była to dla mnie podróż sentymentalna, bo jakieś dwadzieścia lat temu fiński metal bardzo często gościł w moim odtwarzaczu i miał na mnie duży wpływ – nawet na takie rzeczy jak temat mojej pracy magisterskiej. W tamtym okresie melodyjny i gotycki metal rodem z krainy tysiąca jezior był bardzo popularnym zjawiskiem. Wraz z upływem lat Finowie już nie rozdają kart jak kiedyś, ale miło wrócić do tych dźwięków i czasów.
W roli rozgrzewacza zobaczyliśmy Lost Society. Zespół widziałem ostatnio w czerwcu na dużej scenie Mystic Festival i muszę przyznać, że w klubowych warunkach wchodzą mi lepiej. Co prawda to nie moje klimaty, ale dawno temu jak byłem jeszcze piękny i młody takie dźwięki do mnie trafiały. Panowie zaczynali od thrash metalu, a od trzeciego krążka zaczęli się zmieniać i poszli w kierunku metalcore’u, groove metalu i innych takich wynalazków, z płyty na płytę dodając do swojej muzyki coraz większe ilości słodkości. To co grają teraz kojarzy mi się z Bullet For My Valentine. Młodsi pewnie uznają mnie za typowego dziadersa, ale kiedyś grali lepiej, nie to co teraz. Warunki koncertowe specjalnie ich nie wyostrzają, dalej jest w tym pełno lukru, ale w tym co grają są naprawdę dobrzy. Nie moja bajka, ale to tylko i wyłącznie kwestia gustu. Złego słowa na nich nie powiem, zrobili co mieli do zrobienia, a ich wokalista Samy Elbana to frontman jak się patrzy.

Jako kolejni na deskach klubu B90 zameldował się zespół Sólstafir. To trzeci raz kiedy miałem okazję ich zobaczyć na żywo i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że najlepiej mi ich się ogląda w warunkach klubowych, a nie plenerowych. Nie powinno to zresztą dziwić, bo w ich muzyce sporo liryczności, tęsknoty i emocji, którym niekoniecznie blisko do piknikowej atmosfery festiwalu. Tradycyjnie wyszli na scenę przy puszczonym z taśmy „Náttfari” i bez zbędnych ceregieli skupili się na swoich instrumentach. Islandczycy pracują nad kolejnym albumem studyjnym, ich ostatnia płyta została wydana trzy lata temu więc nie skupiali się na żadnym konkretnym wydawnictwie. Zagrali tylko sześć utworów, ale są one na tyle długie, że zajęło to im całą przeznaczoną godzinę. O ile pierwsza część koncertu była poprawna, to już druga wyszła poza przeciętność. „Fjara” po raz kolejny przyprawiła mnie o ciarki, „Ótta” to tytułowy utwór z mojej ulubionej płyty Islandczyków więc serce szybciej zabiło. Z kolei kończące całość „Goddess of the Ages” pokazało, że Sólstafir to nie tylko nostalgia, ale i rock and rollowy luz, zobaczyć ich wokalistę chodzącego po barierkach i utrzymującego równowagę dzięki ludziom to rzecz bezcenna. Zresztą przez cały koncert miał wyjątkowo dobry humor, to był zdecydowanie jego dzień.

Wreszcie przyszedł czas na gwiazdę wieczoru, chociaż po tym co zaprezentowało Sólstafir, panowie z Amorphis nie mieli szans skraść mojego serca. Zespół podczas trasy promuje wydany w zeszłym roku album „Halo”, ale nie skupił się jakoś specjalnie na piosenkach z tej płyty. Setlista Finów była przekrojowa, co akurat mnie cieszyło z faktu, że przestałem śledzić ich poczynania jakieś piętnaście lat temu. Dwa utwory z „Tales from the Thousand Lakes” plus „My Kantele” i „House Of Sleep” zagrane na koniec podstawowego setu w pełni mnie usatysfakcjonowały. Okazało się, że nowe utwory też są całkiem fajne, więc koncert w moim przypadku spełnił swoja rolę. Z chęcią posłucham ich nowszych płyt, bo Amorphis na dobre okrzepło w melodyjnym metalu z przemycanymi gdzieniegdzie folkowymi motywami i trzymają się swojego stylu. Chociaż znowu dziaders się we mnie odzywa, że stare i tak lepsze. Tego już w sobie nie zmienię, ale nie można ciągle siedzieć w piwnicy. Wracając jednak do koncertu, muszę przyznać, że bardzo fajnie sprawdziły się animacje puszczane na ekranach za plecami muzyków. Dodawały kolorytu całości, a i jakaś produkcja koncertowa się przyda, w końcu gwiazda wieczoru na scenie. Oprócz odegrania poszczególnych piosenek bardzo fajnie wypadło pod koniec przedstawienie zespołu przez wokalistę i zagranie krótkich fragmentów utworów Slayera, Black Sabbath, Judas Priest czy Deep Purple.
Nie nastawiałem się jakoś szczególnie optymistycznie na koncert Amorphis, a zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Fiński metal może i już nie jest dla mnie ważny tak jak kiedyś, ale pochodzące stamtąd zespoły to solidne, warte uwagi marki. Co prawda taki dzień jak wtorek to nie jest idealny czas na nie wiadomo jakie imprezowanie, ale warto chodzić na koncerty, cieszyć się dobrą muzyką na żywo, szczególnie w takich wyjątkowych miejscach jak klub B90 na gdańskiej Stoczni!
