Cannibal Corpse, Voidhanger, Ragehammer (Gdańsk, B90 05-08-2018)

Cannibal Corpse to żywa legenda amerykańskiego death metalu. Ta machina sieje spustoszenie od 1988 roku, a band założony został w Nowym Jorku. Mają na swoim koncie 14 albumów studyjnych, ich ostatnie dzieło zatytułowane „Red Before Black” ukazało się w zeszłym roku. Kapela przyjechała do naszego kraju dać pięć koncertów, z czego jeden z nich przypadł na gdańskie B90. Jako supporty zagrały dwa polskie blackthrashowe commanda – Ragehammer oraz Voidhanger.

Pod klubem zjawiłem się parę chwil przed otwarciem bram. Parę znajomych twarzy już czekało kosztując przeróżne trunki jako rozgrzewkę przed koncertem. W środku opaska na łapę i do baru. Nie wiem czy wszyscy liczyli na obsuwę, bo gdy zaczął grać pierwszy skład, lokal był prawie pusty. Pan Mintaj dzielnie obsadzał stanowisko merchu obok płyt gwiazd wieczoru (ehh te ceny…). Prawy bar był nieczynny i część sali odgrodzona, co było sygnałem, że nie zeszło chyba zbyt wiele biletów. Ale jak się miało później okazać, nie było tak źle.

Ragehammer / fot. Wojciech Miklaszewski

Ragehammer pojawił się na scenie planowo, bo jak wiadomo u Pana Mintaja wszystko musi grać jak w zegarku. Z tym zespołem mam mały problem. Bo niby wszystko się zgadza, słucha się tego dobrze. Na żywo wyszli też dobrze, wszystko fajnie brzmiało itd. Ale mam nieodparte wrażenie, że jest to zespół na jedno odsłuchanie, że jakby nudzi na dłuższą metę. Może za dużo się tego nasłuchałem, nie wiem. Na koncie mają jeden pełny album i demówkę. Poczekam co wydadzą w przyszłości, może się jeszcze przekonam do nowego materiału. Mam tylko nadzieję, że nie spuszczą z tonu, bo płyta jest już słabsza niż demo. Pożyjemy zobaczymy.

Voidhanger składa się z członków takich kapel jak Infernal War czy Massemord, więc nie ma lekko, a na co stać IW mogliśmy się przekonać, gdy supportowali Vadera w tym klubie. Kilka lat działalności i trzy albumy na koncie – z czego ostatni „Dark Days Of The Soul” został wydany w tym roku. Tutaj muzycznie już był konkret. Warcrimer z gniewnym wyrazem twarzy wykrzykiwał w ludzi kolejne linijki tekstu. Black/thrash metal wysokich lotów. W ostatnim materiale słychać wpływy kapel core’owych, ale to nie przeszkadza, daje pazura. Bardzo dobra muza na koncert, dobrze zagrana i dobrze skomponowana. Widziałem ich na żywo po raz pierwszy i absolutnie się nie zawiodłem. Bardzo dobry wykon, brzmiący jeszcze lepiej niż poprzednicy.

Voidhanger / fot. Wojciech Miklaszewski

Są takie zespoły w muzyce metalowej, które nigdy nie dały ciała ani muzycznie, ani koncertowo, które nie mają w swojej dyskografii ani jednej płyty poniżej pewnego swojego poziomu. Do takich zespołów śmiało można zaliczyć Cannibal Corpse. Mieli konkretny zwrot w swojej karierze związany ze zmianą wokalisty, ale wyszło im to na dobre moim zdaniem. Można dyskutować, że Barnes był lepszy od Fischera, czy na odwrót. Ale prawda jest taka, że każdy z nich ma wygar jak trza, z tymże każdy z nich robi to inaczej.

Cannibal Corpse / fot. Wojciech Miklaszewski

Niezły tłum zebrał się w sali, bo za chwilę mieli wejść rzeźnicy z USA. Ostatnio kiedy ich widziałem live, było to na festiwalu Brutal Assault, gdzie zamietli dokumentnie. Pomyślałem sobie, że w takim klubie może być tylko lepiej. Dużo się nie pomyliłem, bo cały koncert był po prostu świetny. Frontman Corpsegrinder Fischer potrafi nieźle radzić sobie z publicznością, chociaż jak stwierdził – i tak on jest od nich głośniejszy, ale wciąż mogą próbować szczęścia hehe. Zagrali pięć kawałków z ostatniej płyty, a reszta to utwory wybiórczo z pozostałych wydawnictw. Jedynym mankamentem w moim odczuciu była głośność. Miałem wrażenie, że nie byli wystarczająco odkręceni i że jest troszkę za cicho. Może była to kwestia tego, że jednak ich muza potrzebuje selektywnego brzmienia, a zbyt duży hałas zakłóciłby odbiór – nie wiem, może to i dobrze, że nie byli za głośno. Wszystko było słychać dobrze, a najlepiej pod sceną. Poleciały takie klasyki jak „Devoured By Vermin”, „Make Them Suffer” czy „I Cum Blood”. No i na koniec oczekiwany przez wszystkich, kultowy do granic możliwości „Hammer Smashed Face”, przy którym machnąłem głową konkretnie, a szyja dziś boli fest.

Bardzo dobrze, że udało się taki klasyk jak Cannibal Corpse ściągnąć do Gdańska. Dla mnie osobiście to kapela mojej młodości, jedna z pierwszych jeśli chodzi o metal ekstremalny. Gig był to ze wszech miar udany. Jak to powiedział mój kolega – nic nie brzmi tak dobrze w tym klubie, jak stary dobry death metal. Do zobaczenia na kolejnych koncertach.