Cradle of Filth, Moonspell, Sacrilegium (Gdańsk, B90 25-01-2017)

Angielski zespół Cradle Of Filth jest poniekąd prekursorem symfonicznego black/gothic metalu. Założony w 1991 roku zaczynał z trochę inna stylistyką (bardziej deathową) niż to, co prezentują obecnie. Zagrali w Polsce trzy koncerty – w Krakowie, Warszawie i Gdańsku. Towarzyszył im na scenie nie mniej popularny portugalski Moonspell, a na koncertach w stolicy i gdańskim B90 supportowało ich nasze Sacrilegium.

Jakkolwiek kontrowersyjny zespół by nie był, na tego typu wydarzenie zawsze walą tłumy. Po pierwsze Moonspell w B90 grał już trzeci raz i zawsze mieli dobre przyjęcie, a po drugie angielskie pseudowampiry są wciąż bardzo popularne bez względu na to jaką płytę wydadzą. Całe szczęście istnieje coś takiego jak weryfikacja „na żywo” i tutaj „kredki” poległy sromotnie przykryci portugalską flagą. Ale po kolei.

Z racji tego, że nienawidzę się spóźniać, pojawiłem się stosunkowo wcześnie. Mała grupka ludzi już stała w kolejce pod klubem. Wewnątrz dowiedziałem się o półgodzinnej obsuwie, więc spokojnym krokiem udałem się w kierunku baru. Chciałbym tu zaznaczyć, że pracownicy baru w B90 radzą sobie bardzo dobrze z tłumem spragnionych.

Po osiemnastej na scenę wyszło Sacrilegium. Cenię ten band za „Wicher”. I to tyle. Nowa propozycja panów z Wejherowa niestety już do mnie nie przemawia, ale „wichrowe” kawałki wyszły fajnie. Udane make-upy, ale przede wszystkim bardzo dobre brzmienie. Wiem, że nie powinno się porównywać możliwości klubu Protokultura z B90, ale właśnie w Proto widziałem Sacrilegium ostatni raz. Gdyby nie Moonspell, brzmieliby tego wieczora najlepiej. Wszystko było elegancko słychać. Może trochę chłopaki mogliby się ruszyć na scenie, no ale rozumiem powagę sytuacji – stylistyka, więc stoimy i robimy groźne miny. Ok, w porządku. I jeszcze jedno: oni absolutnie nie pasowali do tych gwiazd, nie ta muza, nie to przesłanie, to zupełnie inne bajki.

Sacrilegium / fot. Wojciech Miklaszewski

Moonspell grał kiedyś diabelski black metal, ale to było ponad dwadzieścia lat temu. Posiadam w swojej kolekcji ich demo „Anno Satanae”, które jest czymś zupełnie innym niż to, co przedstawiają sobą teraz. Jednak w moim odczuciu zespół ten jest specyficzny. Na przestrzeni płyt mam wrażenie, że nie mogą sobie znaleźć miejsca i lawirują pomiędzy stylami, na swój iberyjski sposób. W zeszłym roku wydali płytę „1755”, na której skupili się w ten czwartek.

Na początku występu Fernando wyskoczył w masce z dziobem ptaka i w kapeluszu. Na szczęście po pierwszym kawałku zrzucił to coś z twarzy. Zespół na scenie prezentował się nieźle. Brzmiał bardzo dobrze, szczególnie podobał mi się mocno brzmiący bas. Widać, że doświadczenie sceniczne po ponad dwóch dekadach panowie mają dość spore. Ale ja bym tutaj najbardziej jednak pochwalił pana Ribeiro, który na scenie zachowuję się wzorowo, jak by miał dwadzieścia parę lat. Dobry z niego frontman i specjalista od kontaktu z publicznością. I można nie lubić tego, co teraz gra ten band, mi też to nie wchodzi absolutnie. Ale muszę powiedzieć, że byłem pozytywnie zaskoczony tym wykonem. Zagrali „Opium” i „Full Moon Madness” z „Irreligious” – dobrej płyty moim zdaniem, oprócz tego „Alma Mater” z „Wolfheart”, którą zna chyba każdy fan metalu nieważne jakiej maści. Tak więc Moonspell odhaczony, ewidentnie to oni rozdali tu karty tego wieczoru.

Moonspell / fot. Wojciech Miklaszewski

Gdy zabrzmiało intro przed wyjściem Cradle Of Filth na scenę, pomyślałem sobie, że przez ten czas trwania intra, spokojnie zdążę przesłuchać wczesne Carcass. Jak zaczęli grać, bardzo podobne miałem odczucie, gdy po Infernal War na deski B90 wkroczył Vader. Też wszystko było ciszej, tylko że tam jeszcze wszystko brzmiało, a tu była lipa. Nie wiem w ogóle po co byli ci gitarzyści, ale ja nic nie słyszałem. Tylko perkusja, klawisze, trochę basu. Podobno Anglicy mieli swojego nagłośnieniowca, niestety facet położył im ten koncert. Jakieś to takie nijakie było. Jak widać – budżetowe teledyski i ciuszki z klamerkami to nie wszystko, trzeba jeszcze postarać się, aby dobrze zabrzmieć na żywo. Mam wrażenie, że mieli to po prostu gdzieś. Bo jeśli jest się tak mainstreamowym, znanym, rozpoznawalnym zespołem, to kwestie techniczne performance’u powinny stać na wysokim poziomie. Niech biorą przykład od kolegów po fachu z Dimmu Borgir, bo może i tamci też grają popelinę, smarują się mąką i mają skrzela na policzkach, ale potrafią zadbać o dobre brzmienie na koncercie.

Cradle Of Filth zagrali coś z „Cruelty And The Beast”, ale większość kawałków pochodziło z nowszych produkcji. Promują teraz swoje najnowsze wydawnictwo – „Cryptoriana – The Seductiveness Of Decay”. Dla mnie osobiście ten zespół skończył się na „Dusk And Her Embrace”. Dalej już było nazbyt cyrkowo.

Cradle of Filth / fot. Wojciech Miklaszewski

Każdy lubi coś innego, jedni słuchają Roxette, inni popiskiwań trzody chlewnej, a jeszcze inni Alexandra Marcusa. Ale jeśli wychodzisz z czymś do ludzi, jeśli jest to nawet najbardziej dziwna i ekstrawagancka muzyka, niech będzie to profesjonalnie zrobione i podane, a nie potraktowane „po łebkach”, bo przecież i tak będą nas kochać.

Reasumując – Moonspell muzyką teraz nie porywa, ale plusuje dobrym wykonaniem na żywo, Cradle Of Filth i ich rzemiosło kuleje i tylko potwierdzają się plotki o ich głowach, które utkwiły już dawno w chmurach tudzież w niesfornej części ciała.