Homo Twist (Gdańsk, Stary Maneż 26.09.2024)

Maciej Maleńczuk jest karygodnie niedoceniany jako gitarzysta, o czym przypomniał przy okazji koncertu Homo Twist 26 września w Starym Maneżu.

Należę do grupy osób, które spośród dokonań Maleńczuka najwyżej cenią płyty nagrane w latach ’90 z zespołem Homo Twist. Jeśli można w tym wypadku mówić o zespole, bowiem każda płyta tej formacji nagrywana była w innym składzie, a wielu z grających w formacji muzyków nie zostało uwiecznionych w ramach wydawnictw. Spoiwem była myśl muzyczna i tekściarska Macieja Maleńczuka, który był również wokalistą i gitarzystą formacji. Mówiąc krótko, on był Homo Twist, jest i będzie. Na płytach „Cały ten seks”, „Homo Twist” i „Moniti Revan” zawarł celne i nierzadko bolesne obserwacje dotyczące rzeczywistości polskich ulic drugiej połowy lat ‘90, podparte sugestywnymi opisami doświadczeń narkotykowych i alkoholowych, czasami sięgał też po dzieła klasyków jak „Bema pamięci żałobny rapsod” Cypriana Kamila Norwida, czy wiersze dziewiętnastowiecznej poetki angielskiej Emily Dickinson (w tłumaczeniu Maleńczuka, podobno przygotowuje ich więcej). Zespół cieszył się popularnością raczej środowiskową, więc działał z przerwami (dyktowanymi bardziej zarobkową działalnością lidera), aż do 2009 roku, kiedy oficjalnie zawiesił działalność. Powrócił w 2023 roku retrospektywną płytą „Spider” nagraną z muzykami towarzyszącemu Maleńczukowi w jego działalności solowej (basista Dominik Wywrocki jako „Ponury Albatros” oraz perkusista Wiesław Jamioł – „Atom Heart Brother”), zawierającą selekcję utworów z bogatego dorobku formacji. Tyle mogę na ten temat powiedzieć, bowiem tej płyty nie słyszałem.

Koncert w Gdańsku zaczął się dość wcześnie, bo krótko po godzinie 19:00 (co wcale nie jest takie złe, jeśli weźmie się pod uwagę, że był to czwartkowy wieczór, a niektórzy w piątek chodzą do pracy). Maleńczuk w towarzystwie muzyków wkroczył na scenę. Lista zagranych na koncercie utworów pokrywała się mniej więcej z zawartością wspomnianej wcześniej kompilacji. Dalsze spostrzeżenia pozwolę sobie zawrzeć w punktach:

Po pierwsze, zarówno w aspekcie wizualnym jak i w spektrum dźwiękowym na pierwszy plan wybija się Maleńczuk – jego mroczny wokal i gitara o charakterystycznym brzmieniu o zredukowanych wysokich tonach (co – jak kiedyś stwierdził – inspirowane było brzmieniem gitary Hendrixa), dzięki czemu zarówno śpiewane przez niego teksty, jak i grane przez niego interesujące riffy są czytelne, dobrze dostarczone. A w obu przypadkach jest czego posłuchać. Głos lidera jest oczywiście odpowiednio niższy niż te 30 lat temu, ale brzmienie jego jest głośne i pełne. Może być to zasługa używanego przez niego nagłownego zestawu mikrofonowego wykonanego na zamówienie, więc też niejako pod zamówienie użytkownika. Również w kwestii gitary widać było, że stary piec lampowy zastąpiony został wzmacniaczem modelującym (podłączonym jednakowoż do paczki Hughes & Kettner) co pozwala na odrobinę zabawy brzmieniem w solówkach, choćby tych w utworach „Demony” oraz „Trzy kurwy świata pieniądza”. Tu jednak pozwolę sobie na łyżkę dziegciu do beczki miodu: sekcja rytmiczna. Partie basu i bębnów zagrane były zaledwie poprawnie, jakby muzycy bali się, że zagranie bardziej forte uszkodzi ich instrumenty. Brakowało zwłaszcza agresywności w partiach basu (poprzedni basiści jak Franz Dreadhunter czy Olaf Deriglasoff używali do gry kostki, zaś Wywrocki – kształcony kontrabasista – gra palcami), co trochę łagodzi brzmienie zespołu. Nie przekreślam jednak nowej inkarnacji Homo Twist. Według zapowiedzi lidera, przewidywany jest nowy materiał, co stwarza pretekst do prac nad brzmieniem składu.

Po drugie, budujące jest to, że mimo deszczowej aury „złotej polskiej jesieni”, niezbyt koncertowego dnia i w sumie niemrawej promocji – na koncert przyszło całkiem sporo osób. Dół klubu zapełniony był mniej więcej w 80%, a i większość miejsc na antresoli była zajęta, a Stary Maneż do małych klubów nie należy. Zastanawiać się można, czy magnesem dla widowni był powrót legendarnej formacji do Trójmiasta, czy raczej osobowość jego lidera. Spoglądając po „górnym pokładzie” można było na twarzach niektórych pań dostrzec zakłopotanie naturalistycznymi wersami „Arkadiusza” – historii lowelasa – pedofila, „Portfela ojca” – opisu znalezienia przez syna w tatowym płaszczu pakietu pornograficznych zdjęć, czy „Narkomanki” – historii uwikłania młodej dziewczyny w nałóg heroinowy. Jeśli ktoś przyszedł na koncert usłyszeć rzewne songi w stylu „Dawna dziewczyno” – zapewne skrzywił się nieco słuchając tekstów „Techno i porno” opisującego polską kulturę masową A.D. 1996, anarchistycznego „Trzy kurwy świata pieniądza” czy diabolicznych „Demonów”. Dodać należy, że przekaz utworów podkreślały dobrze zsynchronizowane wizualizacje, jak zbliżenia tkania misternej pajęczej sieci w trzyczęściowym „Spider”, zestaw zdjęć golizny z początku XX wieku w „Portfelu ojca”, czy wideokolaż z reklam i urywków wszelkiej maści talent shows w „Techno i porno” (spośród jurorów i uczestników niezakryta pikselową cenzurą pozostała tylko twarz samego Maleńczuka w urywkach z czasów jego jurorowania w trzeciej edycji polsatowskiego „Idola”, co było pewnym rodzajem posypania głowy popiołem – tak to odebrałem).

Po trzecie, pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie liczna obecność młodzieży (do której sam już nie należę). Utwory zagrane na koncercie pochodziły w całości z płyt „Cały ten seks”, „Homo Twist” i „Moniti Revan” nagranych na przestrzeni lat 1994 – 1997, kiedy sam byłem za młody na rozumienie tego typu twórczości (przez mgłę pamiętam „Krew na butach” z jednej z audycji radiowej Trójki z 1998 r.), a co dopiero osobnicy, którzy szczelnie obsadzili nieczęste w Starym Maneżu barierki. A jednak nie dość, że teksty utworów powtarzali słowo w słowo, to jeszcze domagali się raz po raz utworów, których program recitalu nie przewidywał (osobiście nie obraziłbym się za „Alicję”, „Krzysia” czy „Miasto Kraków” z pierwszej płyty, czy „Płaszcz syna” lub „Człowieka z wiekiem do trumny” z mojej ulubionej „Moniti Revan”). Mam wrażenie, że tak pozytywny odzew zaskoczył nawet samego Maleńczuka. I tu uwaga: niech mi ktoś znajdzie koncert innego wykonawcy, w ramach którego młodzież sama z siebie i bez przymusu pełnym głosem śpiewa „Bema pamięci żałobny rapsod” Norwida, który przyjmuje niejako dożylnie i bezproblemowo. Wprawdzie muzykę do tego wiersza napisał Czesław Niemen, jednak dopiero w aranżacji Homo Twist nabrała ona właściwego ciężaru. Poemat – zadedykowany walczącym o swoją ojczyznę żołnierzom ukraińskim – zakończył zasadniczą część koncertu. Na bis zabrzmiało odśpiewane przy pomocy publiczności „Populares Uber Alles”, które pojawiło się również w secie podstawowym. Po tym utworze zapaliły się górne światła.

Szkoda, że w repertuarze reaktywowanego Homo Twist nie pojawiły się utwory z płyt „Demonologic” (nie liczę coveru „Oni zaraz przyjdą tu” Breakoutu) i „Matematyk”. Żałuję również, że w składzie zespołu nie pojawił się żaden z poprzednich basistów kapeli (szczególnie, że Olafa Deriglasoffa widziałem dwa miesiące wcześniej z Kurami i był w świetnej formie), bo w basie właśnie upatruję piętę achillesową tego składu. Jednakowoż wyszedłem z tego koncertu usatysfakcjonowany. Po piętnastu latach od planowanego na luty 2009 koncertu w Kwadratowej udało się zobaczyć i usłyszeć Macieja Maleńczuka grającego na gitarze elektrycznej. A gitarzystą jest nader interesującym. Wybitnie specyficznym, charakteryzującym się niecodzienną wyobraźnią, co nie jest takie częste. Unikającym zjechanych na wylot skal pentatonicznych. Mam nadzieję, że nie po raz ostatni…