Do grudnia 2022 roku dane mi było doświadczyć aż trzech reaktywacji zespołu Kury. Pierwsza z nich była reaktywacją domniemaną, ograniczała się bowiem do plakatu koncertowego zauważonego w nieodżałowanej pamięci sopockim klubie Mandarynka. Plakatu bardzo intrygującego, prezentującego bowiem dziecięcy i niezdarny w formie rysunek drobiu w kagańcu (bardzo sugestywne). Mniejsza o to. Drugiej reaktywacji doświadczyłem 5 czerwca 2009 r., kiedy zespół jako gwiazda wieczoru wystąpił w składzie Tymon Tymański – Piotr Pawlak – Kuba Staruszkiewicz w miejscu, w którym obecnie stoi pordzewiały budynek ECS-u. Towarzyszyły mu warszawski Mitch & Mitch (jeszcze przed epoką fenomenalnej współpracy ze Zbigniewem Wodeckim, ziejący energią punkowej zgrywy, acz już rozbudowywany do gargantuicznych rozmiarów przez lidera grupy, niejakiego Mitcha) oraz nasz trójmiejski skład Dick4Dick (będący podówczas na fali wznoszącej po świetnie przyjętej rockandrollowej płycie „Grey Album”, grający koncerty dopracowane wizualnie do perfekcji/perfidii). I mimo świetnych występów zarówno Mitchów jak i Dicków, to właśnie występ Kur skupiał największą uwagę publiczności. Warto dodać, że przy znikomej promocji (zwłaszcza w porównaniu do dzień wcześniejszego megakoncertu Scorpionsów i Kylie Minogue w tym samym miejscu), towarzyszyła temu wydarzeniu aura „pozdro dla kumatych”. Trzecie zejście się zespołu miało miejsce w latach 2011 – 2012, kiedy to ten sam skład powrócił na okoliczność koncertowego wykonania legendarnego „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a” na Off Festivalu, co pociągnęło za sobą koncerty w Polsce, reedycję wspomnianej płyty nakładem Sopockiej Odessy, a także zapowiedź nowego materiału pod nazwą „Martwe gitary”, który jednak nigdy nie powstał.

Aż przyszedł rok 2023 i legendarny album doczekał się naprawdę dobrze przygotowanej reedycji nakładem S7 Records, która pociągnęła za sobą mega koncert na Inside Seaside zawierający większość wokalistów śpiewających piosenki ze wspomnianego wydawnictwa, niektórzy z nich wykonywali je zresztą po raz pierwszy. Następstwem tego była trasa koncertowa w składzie, w ramach którego do Tymańskiego i Pawlaka dołączyli Olaf Deriglasoff (basista, gitarzysta i wokalista znany z Apteki, Homo Twist, Pudelsów, Dzieci Kapitana Klossa, czy współpracy z Kazikiem Staszewskim), Jerzy Mazzoll (klarnecista, legenda sceny yassowej), a także reprezentacji młodego pokolenia: pianista Szymon Burnos i perkusista Jacek Prościński. Po przeciwstawieniu się wielu turbulencjom i przeszkodom, od załogi odłączyli się Pawlak, Prościński, a w końcu także Mazzoll. W składzie poszerzonym o perkusistę Alana Kapołkę grupa wydała „Uno Lovis Party” – pierwszą od 22 lat płytę Kur z premierowym materiałem. Rychło w czas. Trójmiejski przystanek trasy koncertowej miał wydarzyć się w B90, ale z niesprecyzowanych powodów przeniesiony został do sopockiego Spatifu. I bardzo dobrze, bo zespół na scenie tego klubu czuł się jak ryba w wodzie, zachowanie muzyków było luźne jak gacie po wf-ie, przyjazna przestrzeń stwarzała atmosferę dla spontanicznych reakcji publiczności.
Na pewno należy zauważyć, że Kury w kwartecie to świetny, energetycznie grający koncertowy pewniak. Formą zachwycają zarówno koncertowi wyjadacze, jak i młodzież. Szczególnie zwraca tu uwagę Kapołka – perkusista o nieprzeciętnych umiejętnościach, wyraźnie zarysowującym się stylu, a także unikalnym image’u jazzowego wyjadacza, którego jednak wyzbywał się w miarę postępowania koncertu. Spójny image kultywowany był również przez Deriglasoffa i Burnosa, jedynie niesforny jak zwykle Tymański wymknął się tej próbie okiełznania. Celowo czy przez roztargnienie? Nigdy się nie dowiemy.

Zaczęli o godzinie 20:00. Dość odważnie, bo od trzech utworów z nowej płyty: Deriglasoff zachwycił croonerskim barytonem w „Teflonowym mózgu”, Tymański uraczył nas specyficzną dykcją i niebanalnym zapałem w „Mam ten mocz”, zaś w urokliwym „Memento Amoris” śpiewającego Burnosa wspomogła swoją wokalizą Mia Deriglasoff (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa). Następnie zabrzmiały trzy piosenki z „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a” (głupawe „Śmierdzi mi z ust”, filozoficzne w wyrazie „Dlaczego?” i brzmiące nieco przerażająco „Sztany, glany”), po czym zespół powrócił do premierowego „Wiosennego szału” przedstawionego w wersji niemal techniawkowej i „Babilon upadł” z pięknym, pełnym nadziei refrenem. Po kolejnej dawce starych przebojów (bardowskie „Ideały Sierpnia”, metaluchowskie „Trygław” i „Szatan”, regałowe „Nie mam jaj”, zaśpiewany przez Burnosa i Tymańskiego „Mój dżez”, zwyrodniałe country „O psie”) ponownie zabrzmiały utwory premierowe – nieco beatlesowska „Pieśń o pleśni”, hiphopowo-dansingowo-dyskotekowa „Uno Lovis Party”, zjadliwie ironiczna „Dziękuję Wam, Przyjaciele”, poprzedzone drum offem Kapołki (na perkusji) i Burnosa (na hongkongu) „Kwanty”, po czym część zasadniczą zakończyły przerażająco aktualny „Kibolski” i nieśmiertelne polskie „Last Christmas” – „Jesienna deprecha” odśpiewana chóralnie przez publiczność.
Bo też trzeba zaznaczyć, że występ odbył się w niemal rodzinnej atmosferze, pełnej wspominek i anegdot Pana Najemcy – Arkadiusza Hronowskiego, chóralnie śpiewanych refrenów, a także dygresji i dykteryjek Tymona i Deriglasoffa, którzy nawet o tak wątpliwym przeżyciu jak badanie prostaty potrafią mówić jak o wyprawie po złote runo. Oczywiście publiczność nie wypuściła zespół bez bisów: powtórzonych „Śmierdzi mi z ust” oraz „Memento Amoris” – tym razem bez wokalizy. Głuchy na prośby niektórych fanów o „Chryzantemy” zespół zszedł ze sceny trochę po 22.
Wbrew panującej w undergroundzie Kraju Kwitnącej Cebuli opinii, zespół Kury nie jest zespołem jednej płyty. Oprócz wspominanego wszem i wobec „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a” na koncie formacji znajdują się również awangardowo – rockowa „Kablox – niesłyna histaria”, maksisingiel „Napijmy się oleju” z utworami stanowiącymi soundtrack do legendarnej gry komputerowej „Rezerwowe psy”, a także „Sto lat undergroundu” nawiązujące do brzmień techno i hiphopowych (reedycję tej płyty wydało niedawno S7 Records – szkoda, że w repertuarze koncertowym zespołu nie pojawił się ani jeden utwór z tej płyty, na przykład słynna „Telekomunikacja”). Jeśli więc kapela w obecnym wcieleniu chciałaby wyzwolić się z tego nieco umniejszającego zaszufladkowania, to nagrywanie płyt takich jak „Uno Lovis Party” i granie takich koncertów jest najlepszym sposobem, żeby to osiągnąć. Bo jest w stanie to zrobić.
