Lech Janerka (Gdańsk, Polska Filharmonia Bałtycka 12.12.2024)

Koncerty Lecha Janerki przez długi czas rządziły się swoimi prawami. W przeciwieństwie do koncertów – na przykład – Waglewskiego, nieczęsto były one anonsowane z jakimś sensownym wyprzedzeniem, często dowiadywałem się o nich w ostatniej chwili. Były też lata, w których w ogóle nie nawiedzał on Trójmiasta w charakterze służbowym. Toteż z niejaką satysfakcją odnotowałem fakt, iż od momentu podpisania kontraktu z Mystic rzeczony artysta zaposiadł był w miarę sensowną stronę na Facebooku, dzięki czemu możliwe jest planowanie sobie ewentualnych wyjść na jego występy. A te grywa ostatnio w coraz to ciekawszych miejscach. W maju tego roku odwiedził Teatr Szekspirowski, zaś 12 grudnia przyszedł czas na koncert w sali kameralnej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.

Parę słów na temat obiektu: sala kameralna PFB jest świetnie zaadaptowana akustycznie, dzięki czemu naprawdę skromne nagłośnienie pozwoliło osiągnąć efekt co najmniej zadowalający. Powiem więcej, mógł to być najlepszy pod względem akustycznym koncert Janerki na którym dane mi było być (a chadzam na jego koncerty regularnie od 2009 roku).

Wydarzenie rozpoczęło się krótko po godzinie 19:00, kiedy muzycy zajęli miejsca na przygotowanych na scenie siedziskach (od czasu premiery ostatniej płyty „Gipsowy odlew falsyfikatu” większość jego występów ma formułę koncertu siedzonego), po czym rozpoczęli od utworów z najnowszego wydawnictwa: kolejno utwory „Omm”, „Chyba”, „Imoll” (z zapowiedzi Janerki: „Nie mam wykształcenia muzycznego, koledzy mają. Nie znam się na tonacjach, więc postanowiłem się wyzłośliwić i napisać utwór o nieistniejącej tonacji.”) rozpoczynające stronę A, a także „Lewituj” i „Nie śpię, śpię i nie śpię” kończące stronę B. Tu należy wspomnieć o zespole towarzyszącym artyście: oprócz uwielbianej przez fanów małżonki Bożeny grającej na wiolonczeli, na zespół składają się perkusista Michał Mioduszewski (gra z Janerką od 2004 roku) i gitarzysta Bartosz Straburzyński (występuje z Lechem od 2015 roku, wcześniej kompozytor muzyki do filmów, m.in „Nie ma zmiłuj”, „Operacja Dunaj”, „Ballada o Zakaczawiu”, a jeszcze wcześniej współtworzył płytę „UR” sygnowaną „Lech Janerka & Dinghy”), którzy nie tylko pokazują klasę jako instrumentaliści (zwłaszcza Straburzyński rozbestwił się instrumentalnie od czasu majowego koncertu), ale też wspierają Janerkę wokalnie w stopniu znacznie większym niż dośpiewywanie refrenów.

Po sekwencji utworów z „Odlewu” (bogatszej niż w maju) zabrzmiały „Zero zer” z płyty „Fiu fiu” (z której później zabrzmiało jeszcze posępne „W naturze mamy ciągły ruch” i „Wieje”) i zainspirowane opowiadaniami Jorge Luisa Borgesa „Labirynty” z „UR”, po czym nastąpił duży zestaw utworów z repertuaru grupy Klaus Mitffoch. Zabrzmiały kolejno „Tutaj wesoło”, singlowe „Śmielej”, złowrogie „Klus Mitroh”, oparty na basowym ostinato „Muł pancerny”, singlowe „Ogniowe strzelby” (z zapowiedzi Janerki: „Napisaliśmy utwór o tym, żeby wyjść na ulice i zrobić porządek takimi dość prostackimi metodami. To był pierwszy singiel, poleciał w Trójce, na Liście się znalazł nawet. Dostaliśmy nagrodę od Radiokomitetu, jakieś pieniądze się pojawiły nawet…”), „Ewolucja, rewolucja i ja” i mroczne „Strzeż się tych miejsc”.

Drugą płytą o dość bogatej reprezentacji był pierwszy solowy album wrocławskiego muzyka „Historia podwodna” charakteryzujący się reggae’ową pulsacją sekcji rytmicznej (Janerce przygrywał na tej legendarnej płycie genialny bębniarz Janusz Rołt), z którego zabrzmiały „Lola (chce zmieniać świat)”, utwór tytułowy (wykorzystywany przez Lecha do zabawy w „call and response” z publicznością), rozimprowizowane „Tryki na start” (które mistrz ceremonii określił jako „utwór testujący wytrzymałość publiczności”, „Jest jak w niebie” (w którym wokalne intro – i outro – wykonali w harmonii że sobą Straburzyński i Mioduszewski), antykołysanka „Ta zabawa nie jest dla dziewczynek” (z zapowiedzi Janerki: „Utwór napisałem w 1981 roku dla moich córek, które poszły na zadymę i wróciły zaryczane od gazu łzawiącego.”), a także legendarne „Konstytucje”. Z drugiej płyty solowej – nazwanej po prostu „Piosenki” zabrzmiały radosny „Paragwaj” (z nieco zmienionym refrenem), przewrotnie depresyjny „Niewalczyk” i „Bez kolacji” połączone z klausowym „Śpij, aniele mój” (kolejne dwie antykołysanki – ten facet zdaje się być specjalistą od utworów tego typu), które zwyczajowo kończą set podstawowy koncertów wrocławskiego songwritera. Na bisy zagrane zostały zamęczony swego czasu przez radio „Rower” z płyty „Plagiaty” oraz przecudnej urody piosenka – uśmiechasz „Wyobraź sobie, że zawsze masz czas”. Po tym utworze koncert zakończył się.

Niewątpliwie plusem była forma (kwadratowa, potworna) Lecha Janerki. Wokalnie dostarczał teksty w 100%, trzymał się w tonacji „jak nasi pod Kircholmem”, precyzyjnie odgrywał linie basowe (co najmniej ważne dla jego utworów), a przerwy między utworami ubarwiał anegdotkami pełnym swoistego, „janerkowego” humoru. W dodatku bez czapki i w ciemnych okularach wyglądał niemal dwadzieścia lat młodziej w stosunku do stanu rzeczywistego (niektórzy umieją ładnie łysieć…). Skoro taką formę prezentuje na „trzech antybiotykach” to jak musi brzmieć w pełni sił witalnych?

Jego małżonka precyzyjnie odgrywała zarówno partie prowadzące, jak i tła typu „plamy”. Niezmiennie świetną formę prezentował Mioduszewski na bębnach (mój ulubiony fragment to „W naturze mamy ciągły ruch” kiedy jego gra przenosi utwór w rejony pokrewne Massive Attack), o grze Bartka Straburzyńskiego mógłbym się rozpisywać. I jeśli mam być szczery – a ja od dzisiaj chcę być szczery – to chyba nie tylko ja poczułem się usatysfakcjonowany tym koncertem, czego świadectwem była owacja na stojąco, którą publiczność nagrodziła artystów. Pozostało już tylko wrócić przez takie trochę „strzeż-się-tych-miejsc” rejony Angielskiej Grobli do samochodu (dziwnym trafem zaparkowałem koło milicyjnego stara – polewaczki) i wrócić spać do domu. Bez kolacji.

Na koniec pozwolę sobie przytoczyć życzenia, jakie złożył był Janerka zebranym w sali kameralnej fanom: „Spokojnych świąt, żeby ta wojna za naszą granicą się skończyła i żebyście zawsze mieli czas”, do których skromnie się dołączam.