Leprous, Klone, Maraton (Gdańsk, B90 22-02-2020)

W ramach promocji najnowszego albumu „Pitfalls”, Norwedzy z Leprous przyjechali na trzy koncerty klubowe do Krakowa, Warszawy i do Gdańska. W tym ostatnim, grali już siedem lat temu przy okazji płyty „Coal”. Od tamtego czasu zmienił się nieco skład grupy i stylistyka w której grają, a zamiast Wydziału Remontowego, koncert odbył się w B90. Razem z nimi wystąpili norwescy koledzy z grupy Maraton i francuski Klone. Jak wypadł gdański koncert Trędowatych?

maraton b90
Maraton / fot. Aga Stawrosiejko

Jako pierwsi na scenie B90 zainstalowali się panowie z Maraton, którzy w zeszłym roku zadebiutowali bardzo ciekawym albumem „Meta” łączącym w sobie nowoczesne spojrzenie na muzykę progresywną wymieszaną z popem opartej na stylistyce znanej z grupy Muse, a nawet Imagine Dragons. Z dziewięciu numerów, jakie można znaleźć na ich płycie, panowie zagrali siedem w energetyczny sposób wprowadzając w dobry nastrój zebranych w klubie. Inteligentne, trochę techniczne riffy i bity fajnie łączyły się z przebojowym zacięciem i wysokim wokalem. Krótki set Maraton zaintrygował mnie do sprawdzenia całej płyty, jednocześnie przypominając mi, że słyszałem ją już w zeszłym roku, ale w nawale innych albumów wyleciała mi kompletnie z głowy. To świetny, bardzo celny brzmieniowo i tematycznie materiał, który warto sprawdzić. Sam zespół z kolei zdecydowanie zasługuje na szersze poznanie i uwagę, bo to nie tylko kolejny fantastyczny zespół ze Skandynawii, ale także kawał bardzo porządnej i nowoczesnej muzyki, której po prostu świetnie się słucha, a na żywo jest to prawdziwy żywioł. Żeby samodzielnie zapełniać całe sceny, jeszcze muszą popracować, ale mam nadzieję, że uda im się to w szybkim czasie.

klone b90
Klone / fot. Aga Stawrosiejko

Z Francuzami z Klone, którzy grali jako drudzy mam problem. To naprawdę dobry zespół, który przeszedł długą drogę i jako kapela z nieco ponad dwudziestoletnim stażem (licząc z czasem kiedy zaczynali pod nazwą Sowat prawie dwudziestopięcioletnim) z całą pewnością wypracowała markę i swój bardzo charakterystyczny styl w gatunku w jakim się poruszają, czyli szeroko pojętej progresywie, a w ostatnim czasie jego lżejszych, bliskich post-rockowi odmianach. Wielokrotnie podchodziłem do ich muzyki i nie wiedzieć czemu zawsze się odbijałem. Zwyczajnie do mnie nie trafiają. Nawet najnowszy, zeszłoroczny – bardzo dobry zresztą – „Le Grand Voyage” (szósty pod szyldem Klone, siódmy jeśli licząc z „Korzeam” Sowat), którą panowie promują podczas wspólnych koncertów z Maratonem i Leprous, nie sprawił, że polubiłem się z ich twórczością. Nie zmienił tego, także udany, choć dość monotonny moim zdaniem koncert, podczas którego Klone zaprezentowało cztery numery z najnowszego krążka („Yonder”, „Breach”, „Sealed” oraz „Slver Gate”), trzy z poprzednika, czyli albumu „Here Comes The Sun” z 2015 roku („Grim Dance”, „Immersion” i „Nebulous”) oraz jeden z płyty „The Dreamer’s Hideaway” z 2012 („Rocket Smoke”).

leprous b90
Leprous / fot. Aga Stawrosiejko

Prawdziwą ucztę zafundował wyczekiwany chyba przez wszystkich, dość licznie, zebranych w B90, norweski Leprous. Choć panowie intensywnie promują zeszłoroczny – świetny „Pitfalls” nie skupili się wyłącznie na najnowszych utworach, sięgając także po numery z płyt poprzednich, a nawet po jeden z utwór z drugiego pełnometrażowego albumu „Bilateral” z 2011 roku („MB. Indifferentia”). Z najnowszego „Pitfalls” nie zabrakło „Below” i „I Lose Hope”, którymi panowie rozpoczęli swój półtoragodzinny występ, jak również „Observe the Train” i „Alleviate” zagranych w środku setu oraz „Distant Bells” kończącego główny koncert i „The Sky Is Red” zagranego na koniec bisów. Z wydanej trzy lata temu „Maliny” usłyszeć można było „Stuck” oraz „Mirage”, z „Coal” z 2013 roku wybrzmiał „Foe”, a podczas bisów zagrali „Lower” i „The Price” z albumu „The Congregation” z 2015 roku. Koncert Trędowatych był więc intensywny, zaraźliwy i absolutnie perfekcyjny pod względem brzmieniowym, wykonawczym, a przy tym niezwykle precyzyjny. Nie było mowy o jakimkolwiek błędzie, fałszu, czy odstępstwie od oryginałów płytowych, nie można jednak zarzucić jedynie odegrania tych niesamowitych kawałków. Muzyka Leprous na żywo brzmiała jeszcze pełniej, gęściej i mocniej, bogato emocjonalnie i absolutnie porywająco – od dźwięków zaczynając, przez zachwyt umiejętnościami muzyków (zwłaszcza świetnego Einara Solberga przy mikrofonie i genialnego, młodego perkusisty Baarda Kolstada, którego talent podziwiam od kilku lat i zachęcam do sprawdzenia także innego jego zespołu – Rendezvous Point, który cztery lata temu grał nawet w gdyńskim Uchu, razem z Haken i Arkentype, a w zeszłym roku wydał swój drugi, bardzo dobry album „Universal Chaos”), aż na oprawie świetlnej kończąc. Świetne wrażenie robił także znakomity wiolonczelista Raphael Weinroth-Browne, który niedawno wydał własnym sumptem bardzo intrygujący kinematyczny debiutancki krążek „Worlds Within” łączący ze sobą muzykę klasyczną i ambient.

W B90, co zaskakujące, nie było tego wieczoru obłożnych tłumów, choć nie można też powiedzieć, żeby klub nie był pełen, bo fanów intrygującej, nietuzinkowej muzyki progresywnej, a przede wszystkich tych, którzy przyszli na Leprous z całą pewnością nie brakowało. Jestem też przekonany, że wszyscy wychodzili z koncertu z zadowoleniem i zachwytem – zwłaszcza właśnie Trędowatymi. Ogromne brawa należą się jednak nie tylko tej wyjątkowej grupie, ale także zespołowi Maraton, który zwraca uwagę swoimi ciekawym podejściem do gatunku i interesująco flirtuje z nowoczesnym popem oraz alternatywą. Szacunek należy się grupie Klone, która choć mnie nie zachwyca i prawdopodobnie jeszcze długo nie zachwyci, dała naprawdę dobry występ. Trochę żalu? Na merchu zabrakło wszystkich płyt Leprous, choć i tak zaopatrzyłem się w „Pitfalls”, album Weinrotha-Browne’a i trzy koszulki. Mam też nadzieję, że na kolejny koncert Leprous w Gdańsku nie trzeba będzie czekać kolejnych, długich siedmiu lat oraz że wytrwają w obecnym, bardzo mocnym składzie do kolejnej wizyty w Trójmieście.