Los Mighty Calacas (Gdynia, Blues Club 29-08-2013)

Po fińskiej inwazji 25 sierpnia nadszedł czas na meksykański desant w Blues Clubie. 29 sierpnia w gdyńskim pubie zagrał kwartet niezwykle utalentowanych muzyków wywodzących się z kraju tortilli, guacamole i Maczety. O kim mowa? To Los Mighty Calacas, którzy po raz kolejny zawitali do Blues Clubu i przywieźli wraz ze sobą trochę meksykańskiej kultury.

Już po pierwszych nutach, jakimi artyści powitali swoją publiczność zebraną tego dnia było wiadomo, że ten wieczór będzie pod znakiem muzyki wykonanej z najwyżej półki. Klimat przypominał mi wtorkowe jam session, jakie odbywa się w Bluesie, jednakże tym razem było doprawione mocnym akcentem tętniącego życiem Mexico City. Los Mighty Calacas wykonywali przeróżne utwory, od Carlosa Santany, po tradycyjną latynoską muzykę czy meksykański blues. Kto był na tym koncercie, ten zapewne nie raz był pod wrażeniem ich gry. Świetny, luźny kontakt jaki panował podczas ich wystąpienia, udzielił się wszystkim obecnym tego wieczoru. Każdy z muzyków miał swoje pięć minut i mógł zachwycić swoich słuchaczy rewelacyjnymi solówkami. Marcos Coll, grający na harmonijce, nawiązał dialog z publicznością w taki sposób, że zagrane przez niego melodie mieli za nim powtarzać (Coll: „Hej! A potraficie tak? Hmm.. Nie? No to może coś łatwiejszego….” Cóż, pojęcie „łatwe” jest jednak pojęciem względnym…..) .Grający na gitarze Emiliano Juarez zagrywał takie solówki, że, mówiąc kolokwialnie, trzeba było zbierać szczękę z podłogi. Basista, a zarazem wokalista, Fernando Ruvel oraz perkusista Zoar Miranda również dorzucali swoje trzy grosze i poziomem gry nie odstawali od pozostałych hombres. Ay, caramba!

W trakcie koncertu nastąpiła przerwa, podczas której muzycy nawiązali kontakt ze swoją publicznością i lawirowali pomiędzy swoimi słuchaczami. Bardzo podobała mi się piosenka o meksykańskich taksówkarzach, którzy na wszystko mają czas. Również i muzycy prezentowali podobną postawę i z powrotem na scenę zbytnio się nie spieszyli. Jednakże ich powrót ponownie rozgrzał krew publiczności. Do Bluesa powróciły latynoskie rytmy, które zachęciły część obecnych do tańczenia pod sceną.

Ten wieczór na długo zapadnie mi w pamięci. Los Mighty Calacas przygotowali istną ucztę dla duszy i ciała i wprowadzili w zachwyt swoją grą. Rytmy Latino oraz meksykański blues wciąż kołaczą mi się w głowie i przynajmniej dzięki temu choć na chwilę odegnałam potwory, jakie zalęgły się u mnie w domu podczas czytania Lovecrafta.

los mighty calacas