Minęło dokładnie 20 lat od sławetnego koncertu Paradise Lost w Sopocie, gdy zespół promował swoją piątą płytę w dorobku, czyli „Draconian Times”. Po dwóch dekadach Anglicy wrócili do trójmiasta, aby zagrać w gdańskim klubie B90. Tym razem „reklamując” najnowsze wydawnictwo zatytułowane „The Plague Within”.
Ci, którzy pojawili się pod klubem do godziny 19, mieli okazję zobaczyć przedstawienie Teatru Ognia TARO. Artyści dali świetne i widowiskowe fireshow, a podczas ich performance`u w tle leciały utwory metalowych kapel, m.in. Moonspell, czy Dimmu Borgir. Był to pierwszy taki przedkoncertowy bonus zorganizowany przez B90. Przyjęcie przez publikę było bardzo pozytywne i możemy się spodziewać tego widowiska w przyszłości, jako swoiste intro przed koncertem. Po pokazie weszliśmy do środka, gdzie za chwilę miał zacząć grać support.
Lucifer, bo o nim mowa, pojawił się na scenie dokładnie o 19.30. Ten niemiecko – angielski skład wydał niedawno swój debiut płytowy „Lucifer 1”. Uwagę zebranych od razu zwróciła nieprzeciętnej urody wokalistka – Johanna Sadonis. Ta pani udzielała się poprzednio w The Oath. Zespół prezentował stylistykę psychodelicznego heavy rocka silnie osadzonego w latach 70tych. W kompozycjach było słychać unoszącego się ducha Black Sabbath. Niestety po drugim, trzecim utworze ich twórczość wydała mi się wtórna, a umiejętności wokalne Johanny pozostawiały wiele do życzenia.
Występ Paradise Lost opóźnił się około 20 minut ze względu na wciąż wlewające się do klubu rzesze fanów. Uważam, że była to słuszna decyzja. Poczekano, aż wszyscy zapełnią lokal i nie stracą początku występu Holmesa i spółki.
Paradise Lost wyszli w niebieskim świetle, Nick przywitał się z publicznością i zaczęli od „No Hope In Sight”. Następnie coś z ich chyba najbardziej popularnego albumu – „Icon’, czyli „Widow”, następnie „Enchantment” z „Draconian Times”. Zdecydowanie skupieni byli najbardziej na najnowszej produkcji – „The Plague Within”. Jeśli dobrze policzyłem, to z tej płyty zagrali 7 utworów. Nowy materiał Anglików został bardzo dobrze przyjęty przez fanów. Wydaje się, że powrót do starych klimatów dobrze zrobił „Paradajsom”. Było też widać, że sami byli również zadowoleni z tego wieczoru.
Podejrzewam, że ciarki przeszły starszych słuchaczy, gdy ze sceny poleciało nieśmiertelne „As I Die”. Ten numer jest na swój sposób magiczny. Wokalista zaśpiewał go inaczej niż na płycie, ale wciąż wszystko się zgadzało, growle zostawił sobie na nowe utwory. Jeszcze „Requiem”, potem „Faith Divide Us….”, a na sam koniec szlagier z lżejszego, ja nazywam to „depeszowego” albumu „One Second” – „Say Just Word” zaśpiewany razem z publicznością.
Był to dobry koncert Paradise Lost, na pewno dużo lepszy niż ten sprzed dwóch lat na Brutal Assault w Czechach, gdzie wokale Nicka Holmesa były nie do zniesienia. W czwartek cały zespół był w formie. Zabrakło może paru hiciorów, jak np. „Embers Fire”, „True Belief”, czy czegoś z „Lost Paradise”. Jednak nie było na co narzekać. Zespół był dobrze nagłośniony, więc z odbiorem nie było kłopotów. Miejmy nadzieję, iż nie będziemy musieli czekać kolejnych 20 lat na ich kolejny koncert w trójmieście.
fot. Victoria Argent
Posted by rock3miasto.pl on 23 październik 2015