Od kiedy zamieszkałem w Gdańsku rzadko trafia mi się pretekst, żeby odwiedzić Gdynię. Jeśli jednak już się trafi – to jest to pretekst dużej wagi. Taki jak wywiad z Joanną Kucharską – postacią tak zasłużoną dla trójmiejskiej alternatywy, że można ją uznać za jeden z jej symboli. Oto zapis naszej rozmowy:
JK – Joanna Kucharska; MB – Michał Bleja
MB: Próbowałem przed tą rozmową przypomnieć sobie wszystkie kapele i projekty, w jakich brałaś udział. Okazało się to dość karkołomnym zadaniem: Kiev Office, Marla Cinger, 1926, Królestwo, Black Mynah… coś pominąłem?
JK: Lonker See
MB: Ano właśnie… Nadążasz w ogóle za tym ile płyt nagrałaś?
JK: Prawdę mówiąc nie do końca. Myślę, że pomiędzy dwadzieścia, a trzydzieści.
MB: Ile średnio wychodzi w ciągu roku?
JK: Niech pomyślę… jedna, może dwie (śmiech).
MB: Opowiedz o początkach. Jak to się stało, że zaczęłaś bawić się w muzykę?
JK: To było dla mnie naturalne. Zawsze czułam taką potrzebę, zawsze ciągnęło mnie w tę stronę. Kiedy słuchałam swoich ulubionych wykonawców, czułam emocje, które chcieli przekazać. Ja też chciałam w ten sposób przekazywać swoje emocje.
MB: Jacy to byli wykonawcy?
JK: To pewnie będzie dość banalna lista. Podobna do list innych muzyków, którzy zaczynali w latach dziewięćdziesiątych lub dwutysięcznych. Radiohead, Tool, klasyki typu Pink Floyd, The Doors. Takie rzeczy, jakich słuchali wtedy ludzie piętnasto-szesnastoletni.
MB: A czynne muzykowanie zaczęłaś w Kiev Office, czy było jeszcze coś wcześniej?
JK: Pierwszy był zespół, który nazywał się Jazz1/2 (czyt. „dżezpół” – przyp. MB). Graliśmy fajną muzykę – było w tym trochę funky, trochę jazzu, trochę alternatywy. Graliśmy np. covery Galactic, czy The Meters. To była muzyka, której wtedy prawie nikt nie słuchał. Teraz dopiero ludzie ją odkrywają. Niedawno mocno się zdziwiłam słysząc w Gdańsku jakiś zespół grający cover The Meters. Aż mi się miło zrobiło. Grałam tam np. z perkusistą, który nazywa się Kacper Iwo Matuszewski. Grał potem m.in. ze Świetlickim. Kacper przeniósł się do Krakowa mniej więcej na etapie studiów, ale to w jego towarzystwie ogarniałam podstawy groove’owego grania. Dużo się od niego nauczyłam.
MB: Od początku grałaś na basie?
JK: Tak, od początku na basie. Skończyłam szkołę muzyczną na kontrabasie, więc to też było naturalne. Zresztą właśnie dlatego, że grałam na kontrabasie, zaproszono mnie do Jazz1/2. Na pierwsze próby jeździłam z tym kontrabasem taksówką. Ciężkie doświadczenie.
MB: Wyobrażam sobie. Zdarza ci się jeszcze brać kontrabas do ręki?
JK: Sporadycznie. Jak Stefan (Sebastian Goertz, basista Królestwa – przyp. MB) przyniesie kontrabas na próbę, to czasami chwycę, ale nie gram na nim na serio. Nie odczuwam takiej potrzeby. To fajny instrument, może jeszcze kiedyś do niego wrócę na poważnie, ale moim głównym narzędziem jest gitara basowa.
MB: Zawsze dużo bawiłaś się efektami. To ci zostało?
JK: Jak najbardziej. Lubię efekty, lubię modulacje, lubię wprowadzanie kwasu do muzyki. Lubię operować brzmieniem. Efekty są dla mnie świetnym przedłużeniem instrumentu. Zresztą używam efektów nie tylko do basu, ale również do wokalu. Mam taki projekt Kosmia, na który składają się cztery śpiewające dziewczyny modulujące swoje głosy efektami.
MB: Znajdę go na jakimś Spotify?
JK: Na YouTube znajdziesz. Wrzuciłyśmy live z domu Dagi w dwóch częściach. Powinny też tam być jakieś fragmenty z naszego koncertu w Uchu z listopada ubiegłego roku.
MB: Czyli jeśli chodzi o twoje projekty, to obecnie aktywne są Black Mynah, Królestwo i Kosmia?
JK: Tak jest. Te trzy. W każdym razie skupiam się na tych trzech.
MB: Gdy rozmawialiśmy po występie Black Mynah na Fląder Festiwalu, wspomniałaś, że graliście tam numery z płyty, która jeszcze nie została nagrana. Powiesz mi coś więcej na temat tego nadchodzącego wydawnictwa?
JK: Za dwa tygodnie jedziemy do Studia Cierpienie w Smarzykowie, żeby to nagrać (rozmowa miała miejsce na początku lipca, więc nagranie zapewne już doszło do skutku – przyp. MB).
MB: Studio Cierpienie. Brzmi dobrze, będziesz musiała dać mi namiar. Albo po prostu sobie zgoogluję.
JK: Bardzo polecam. Mnóstwo polskiej alternatywy tam nagrywa. Zwłaszcza takiej, która zahacza o noise. Zespół Próchno np… Myślę, że to będzie super sesja.
MB: Pogadajmy jeszcze trochę o Black Mynah. Pod tym szyldem wyszły dwie płyty i kiedy ich słuchałem uderzyło mnie to, że jest między nimi potężna odległość. „Monster Stories” jest raczej miła, dopracowana i melodyjna, a „II” wręcz przeciwnie. Jest dosyć lo-fi, jest tam dużo dysonansów, mroku, dymu, wręcz gruzu. Skomentujesz to?
JK: Tak, to może być prawda (śmiech).
MB: Co tam zaszło, że są od siebie tak daleko?
JK: Po prostu miałam przy ich nagrywaniu inne założenia muzyczne. Przy „Monster Stories”, czyli w roku 2013 czy 2014, chciałam, żeby to brzmiało jak, powiedzmy, Bat For Lashes, albo Warpaint, czyli taka miękka, kobieca alternatywa. Żeby to było mroczne, ale jednak przystępne. Żeby np. Trójka nie bała się tego puścić. Przy „II” już takich założeń nie miałam. Miało być noise’owo, gitarowo, undergroundowo. Chciałam też poeksperymentować, bo to była pierwsza płyta, jaką nagrałam, ograniczając instrumentarium do perkusji, gitary i wokalu. Myślę, że udało nam się to z Pawłem (Ruckim, perkusistą m.in. Black Mynah, Królestwa i Dule Tree) fajnie ogarnąć. Mimo, że na tej płycie jest nas tylko dwoje, słychać głębię i przestrzeń. Dobrze to wyszło aranżacyjnie.
MB: Z „II” jesteś bardziej zadowolona?
JK: Z obu jestem zadowolona. One powstawały na różnych etapach mojego życia. Byłam zdecydowanie młodsza, kiedy nagrywałam „Monster Stories”. Nie nad wszystkim panowałam produkcyjnie. Bardzo pomógł mi wówczas Tomasz Garstkowiak. Przy „II” już wszystko trzymałam w garści. Nagrywaliśmy u Gorana (Michał Miegoń, m.in. lider Kiev Office – przyp. MB), który oczywiście również nam pomógł, ale to ja byłam mastermindem brzmienia.
MB: Na nowej płycie Black Mynah pójdzie bardziej w stronę „II” czy „Monster Stories”?
JK: Myślę, że bardziej w stronę „II”, ale będzie bardziej rozbudowana. W międzyczasie poszerzył nam się skład. Ja teraz w Black Mynah gram wyłącznie na basie (na wcześniejszych płytach Asia grała też na gitarze i syntezatorach – przyp. MB), na gitarze jest Marcin Lewandowski. Do tego dochodzi jeszcze Ola Joryn, która obsługuje synthy. Różnicę robi choćby charakterystyczny, noise’owy sposób grania Marcina. Każdy, kto go słyszał w Judy’s Funeral, wie o co chodzi.
MB: Judy’s Funeral… Pamiętam ten zespół.
JK: Świetny zespół! Serdecznie polecam płytę „Trzosk”.
MB: Są aktywni?
JK: Nie, zawiesili działalność, mniej więcej po nagraniu tej płyty.
MB: Ustaliliśmy już, co dzieli płyty Black Mynah. Co w takim razie je łączy?
JK: Na obu starałam się zachować piosenkowość. Zresztą zawsze przy tworzeniu muzyki, niezależnie od tego, w jakiej poruszam się konwencji, najwięcej uwagi poświęcam melodii. Staram się iść za melodią, pozwolić jej kierować całym numerem. Mam nadzieję, że na trzeciej płycie też uda mi się to osiągnąć.
MB: Wiesz już, jak będzie się nazywała?
JK: Jest kilka pomysłów, ale jeszcze nie chcę ich zdradzać.
MB: Cały czas, jak rozumiem, ty jesteś mastermindem. Czy reszta bierze udział w komponowaniu materiału?
JK: To wygląda tak, że zazwyczaj wymyślam jakiś utwór, nagrywam demówkę w domu, wysyłam ją całej reszcie, a potem spotykamy się na próbie i każdy dodaje swoje pomysły. Np. Marcin przynosi kawałek melodii, który jego zdaniem pasowałby do danego momentu. Ja przygotowuję utwory, a aranżujemy je wspólnie. Mam to szczęście, że pracuję z bardzo kreatywnymi muzykami, którzy potrafią mnóstwo od siebie dorzucić, ale to ja decyduję, w jakim klimacie utwór będzie utrzymany.
MB: Moje ulubione pytanie: mówiliśmy wcześniej o Twoich kapelach formacyjnych, a czego słuchasz obecnie?
JK: Od dłuższego czasu słucham dużo nowego post-punku, typu Protomartyr, czy Drahla. Lubię też Manequin Pussy, oni z tego post-punku skręcają w stronę noisepopu. Albo Meat Wave – bardzo dobry, noise rockowy zespół. Generalnie dużo słucham takiej współczesnej, brytyjskiej, noise’owej alternatywy. Chelsey Wolfe wydała w tym roku świetną płytę. Zresztą dopiero co byłam na koncercie.
MB: Na Mysticu?
JK: Tak. Przepiękny występ. Myślałam, że się popłaczę ze wzruszenia.
MB: Funkcjonujesz na lokalnej scenie nie od wczoraj. Jest w okolicy ktoś, na kogo twoim zdaniem warto by było zwrócić uwagę?
JK: Na pewno na zespoły zgromadzone wokół Alpaka Records. Chociaż na nie nawet nie trzeba jakoś szczególnie zwracać uwagi, bo już tę uwagę zwrócono. Wykonują świetną robotę, jest tam kupa utalentowanych muzyków. Alicja Sobstyl jest prześwietna. No i po znajomości polecam wszystkie zespoły z Sówki (sale prób U Sówki – przyp. MB) jak Masło albo Sea Saw. Zresztą zbliża się premiera płyty Sea Saw.
MB: Masło chyba też ma coś w planie, czy coś mi się przyśniło?
JK: Masło chyba też, zgadza się. Polecam też Titanic Sea Moon, chociaż aż mi głupio ich polecać, bo to ludzie, którzy są dla mnie punktem odniesienia, po których śladach staram się kroczyć.
MB: Masz jakieś inspiracje pozamuzyczne?
JK: Mam. Np. filmy. Horrory.
MB: Książkowe horrory też?
JK: Nie, raczej filmowe.
MB: Masz jakieś ulubione?
JK: Pewnie. Oprócz muzyki zajmuję się też plakatem i nawet zrobiłam serię plakatów do moich ulubionych horrorów. Mogę ci je wymienić po kolei. „House”, taki chory, japoński z 1977 roku, „It follows”, „Midsommar”, „Suspiria”, „Possesion” i „The Witch”.
MB: Wróćmy do muzyki. Zagrałaś w życiu mnóstwo koncertów. Jakie najmocniej utkwiły ci w pamięci? Może jakieś kompromitujące historie?
JK: Kompromitujące staram się wymazywać z pamięci. Z tras, na jakich byłam z Lonker See, najbardziej zapadł mi w pamięć kontrast pomiędzy miejscami, w których nocowaliśmy. Zdarzały się wśród nich zarówno najgorsze squaty, jak i czterogwiazdkowe hotele, często dzień po dniu. To było bardzo abstrakcyjne. Bywało, że jechaliśmy w trasę na 6 tygodni, a noclegi zaskakiwały nas właściwie codziennie. Dobrze pamiętam też występ na festiwalu Primavera w Barcelonie, z widokiem na słońce zachodzące nad morzem, ludźmi i budynkami. Takie chwile zostają z człowiekiem.
MB: Nie byłem do końca przekonany, czy zadawać to pytanie, ale zadam: scena muzyczna, również ta alternatywna, jest mocno zmaskulinizowana. Czy będąc na niej obecna czujesz się traktowana w wyjątkowy sposób jako kobieta?
JK: Nie, nigdy nie miałam takiego poczucia. Nawet jak zaczynałam. Przynajmniej jeśli chodzi o kolegów, z którymi grałam. Chyba dobrze trafiłam, bo i w Kiev Office i w 1926 wszyscy zawsze traktowali mnie poważnie. Czasami podczas tras spotykałam się z niepewnością i zdziwieniem ze strony obsługi technicznej, ale dzięki temu, jak traktowali mnie koledzy ze sceny, nie doskwierało mi to.
MB: Piszesz teksty po angielsku. Łatwiej jest ci się wyrazić w tym języku niż po polsku?
JK: Owszem, jest łatwiej. Łatwiej się odkryć, otworzyć. Po polsku jest trudniej, bo żeby to zrobić dobrze, trzeba mieć niesamowite wyczucie. W przeciwnym razie skręca się w stronę jakiejś piosenki aktorskiej. Chodzi mi o to, że bardzo często teksty, które dobrze brzmią po angielsku, po polsku robią wrażenie egzaltowanych. Ale wiesz co, może to asekuranctwo ze mnie wychodzi? Może w przyszłości się przełamię i nagram jakąś płytę po polsku? Zobaczymy.
MB: Wspominałaś, że słuchasz dużo post-punka. Myślisz, że Black Mynah można w ten nurt wpisać?
JK: Tak, myślę że jak najbardziej. Gdybym miała przypisać nam szufladkę to zaliczyłabym nas do nowej fali noise-rockowego post-punku.
MB: Dużo obecnie gracie koncertów z Black Mynah?
JK: Dużo. W samym Trójmieście w przeciągu pół roku zagraliśmy pięć koncertów, więc stwierdziliśmy, że może warto byłoby trochę przyhamować, dać ludziom odpocząć. Wyjazdowo będziemy grać teraz w sierpniu w Warszawie, poza tym jesteśmy w trakcie planowania koncertów na jesień. Planujemy też koncerty związane z premierą płyty, ale tu jeszcze nie ma co rozmawiać o terminach. Wszystko zależy od tego jak nam pójdzie nagrywanie.
MB: A jak z pozostałymi twoimi zespołami? Zanosi się na jakieś nowe płyty? Będzie nowe Królestwo np.?
JK: Z Królestwem dopiero zaczynamy się przymierzać do nowego materiału. Zanim pojawi się płyta minie jeszcze sporo czasu. Z Kosmią nagrałyśmy płytę miesiąc temu w Warszawie i jesteśmy w trakcie miksowania. Tutaj premiery można spodziewać się niedługo. Może jeszcze latem, a może wczesną jesienią.
MB: Jesteś w światku muzycznym obecna już od dłuższego czasu. Czy twoim zdaniem scena zmieniła się w porównaniu z tym, jak wyglądała, kiedy zaczynałaś?
JK: Trójmiejska scena zmieniła się mocno. Pamiętam silny nurt kapel improwizujących na specyficzny, trójmiejski sposób. Nawet pojawiło się ukute przez recenzentów sformułowanie „trójmiejskie brzmienie”. To wygasło, natomiast pojawiła się nowa fala trójmiejskiego jazzu związanego z Alpaka Records, o której już wspominałam. Wiesz, Nene Heroine i inne, podobne zespoły. Na pewno widać odejście od gitar, odejście od hałasu. Coraz więcej pojawia się kolaboracji z raperami. Szczyl jest świetnym muzykiem. Ale ja chyba nie będę szła w tę stronę, raczej zostanę przy swoich gitarach i noise. Dla mnie w muzyce musi być brud i mam tu do dyspozycji środki wyrazu, bez których czuję się nieswojo.
MB: Te trendy, o których wspominasz, co chwilę odchodzą, a potem wracają.
JK: No dokładnie! Także mogę po prostu robić swoje.
MB: A co się zmieniło od strony – powiedzmy – technicznej? Jak prowadzenie zespołu DIY wygląda obecnie w porównaniu do tego, jak wyglądało, kiedy zaczynałaś? Co się np. zmieniło w kwestii załatwiania koncertów?
JK: Myślę, że obecnie jest trudniej. Dużo miejsc się pozamykało podczas pandemii, albo jest w trakcie jakichś przeobrażeń. Te przeobrażenia poszły w dwie strony – albo profesjonalizacji, albo zakopywania się w jeszcze głębszym podziemiu. Jeśli chodzi o Black Mynah to w zasadzie dopiero zaczynam z nową odsłoną tego projektu. Jeszcze ciężko mi się wypowiadać szerzej na ten temat… ale kilka lat temu było więcej klubów, większa publiczność. Tak jak widzimy odejście od gitarowego noise’u, tak widzimy odejście publiczności od głębokiego niezalu. Zresztą rozumiem, z czego to wynika – to zwyczajne zmęczenie materiału. Poza tym ludzie podczas pandemii odzwyczaili się od przychodzenia na koncerty. Scena musiała się zaadaptować i zacząć funkcjonować w inny sposób. Wielu ludzi odeszło też od grania w zespołach i zajęło się czymś innym.
MB: Myślisz, że obecnie jest na scenie mniej kapel niż kiedyś?
JK: Oj, ciężko mi powiedzieć. Zespołów jest dużo, cały czas pojawiają się nowe. Festiwale mają kolejne edycje, nie ma problemu, żeby zapełnić line-upy. Na pewno w porównaniu z okresem, w którym zaczynaliśmy z Kiev Office, jest ich dużo, dużo więcej i bardzo dobrze. Wtedy była mniejsza konkurencja i łatwiej było się wybić.
MB: Chodził Ci po głowie projekt o nazwie Joanna Kucharska?
JK: Nie, nie… Joanna Kucharska jest grafikiem. Black Mynah jest muzykiem.
MB: Co właściwie masz z tego grania? Niekoniecznie w sensie materialnym. Ustaliliśmy już co sprawiło, że weszłaś w muzykę, ale co sprawiło, że nadal w niej siedzisz?
JK: Nadal mam emocje do przekazania. Nadal tego potrzebuję. Dzięki obecności na scenie mam kontakt ze światem, z ludźmi. Mogą mnie dzięki temu usłyszeć, zrozumieć. Daje mi to satysfakcję. Nie zamierzam przestać.
MB: Powiedz coś więcej o projektowaniu plakatów, czy w ogóle pracy graficznej. Jak to wygląda, gdzie można zobaczyć twoje prace?
JK: Moja działalność nazywa się Sztukodzieło i można znaleźć ją na Facebooku, Instagramie czy na YouTube. Zajmuję się szeroko pojętym projektowaniem graficznym, projektowaniem do druku, projektowaniem ilustracji, animacji. Zapraszam na moje profile.
MB: W tym kierunku też się kształciłaś?
JK: Tak, robiłam podyplomówkę.
MB: Czyli już na etapie wyboru kierunku kształcenia szłaś w te artystyczne rzeczy. Od razu wiedziałaś, że będziesz…
JK: Grafikiem? Nie. To do mnie przyszło po latach. Jeszcze po drodze skończyłam filologię polską. Zawsze miałam potrzebę, żeby robić takie plastyczne rzeczy. To raczej nie był świadomy wybór, a jakiś wewnętrzny przymus. Tak samo jak z muzyką. Nie było możliwości, żebym tego nie robiła.
MB: Skąd pomysł, żeby studiować właśnie filologię polską?
JK: Byłam na dziennikarstwie i multimediach. Filologię zaczęłam studiować równolegle. Potrzebowałam studiów, które otworzą mi głowę. Byłam na specjalizacji krytyka artystyczna. Liczyłam na to, że poczytam mądre teksty, poznam mądrych ludzi i rzeczywiście tak było. Nie zawiodłam się. Zdobyłam tam mnóstwo przydatnej wiedzy.
MB: Studiowałaś na UG? Poznałaś Marię Janion?
JK: Studiowałam na UG, ale Marii Janion nie poznałam. Chyba nauczycielska grupa miała z nią zajęcia. Ja się nie załapałam.
MB: To jest ciekawe, że skończyłaś filologię polską, a jednak piszesz po angielsku, prawda?
JK: W sumie tak (śmiech).
MB: Czy chciałabyś powiedzieć czytelnikom rock3miasto.pl coś, o co Cię nie zapytałem?
JK: Ojej… Chodźcie na koncerty (śmiech). To mogę powiedzieć. W undergroundzie wciąż brakuje publiki. Stara publika odeszła, nowa jeszcze nie przyszła. Jeśli ktoś jest ciekaw tego, co się dzieje na trójmiejskiej scenie, to zapraszam serdecznie do takich miejsc jak Desdemona, Dwie Zmiany, czy nowo otwarty Niezależny Dom Kultury na Morskiej 34.
MB: To wszystko są miejsca, które przytulają podziemne kapele?
JK: Tak.
MB: No to chyba dotarliśmy do końca. Serdecznie ci dziękuję za ten wywiad!
JK: Dzięki!