Batushka, Obscure Sphinx, Entropia (Gdańsk, B90 27-04-2018)

Prawosławna black metalowa msza nagrana przez Batushkę zaintrygowała mnie już w chwili wydania debiutanckiej płyty „Litourgiya”, jednakże jakoś nie miałem możliwości zobaczenia ich na żywo. Udało się przy okazji ich trasy koncertowej zatytułowanej przekornie I Pielgrzymką Polską w dwa lata po premierze wspomnianego krążka. Jak udała się moja pielgrzymka do gdańskiego B90?

Jak najczęściej to bywa na koncertach – musi być support. Ten był dobrany moim zdaniem niezbyt dobrze, bo ile Obscure Sphinx ze swoją okultystyczną otoczką jeszcze jako tako pasował, o tyle Entropia, która grała jako pierwsza nie pasowała mi kompletnie. Nie znam tego zespołu, nie słyszałem ich też wcześniej, nie jestem w stanie stwierdzić w jakiej są formie, ani co dokładnie grają, bo w moim odczuciu to, co zaprezentowali było bardzo chaotyczne. Oleśnicka grupa gra post black metalową mieszankę, którą wielu wychwala pod niebiosa i mianuje „mesjaszami” polskiej sceny ekstremalnej, tymczasem ja nie usłyszałem na gdańskim koncercie nic, co by te opinie potwierdzało w jakikolwiek sposób. To, co słyszałem nie brzmiało dobrze, choć to akurat mogła być też kwestia nagłośnienia, ale kawałki zlewały mi się trochę w jedną całość, brakowało mi w tym atmosfery i pomysłu. Często też podkreśla się ich innowacyjność w podejściu – bo djentują, bo szukają po krautrocku – sęk w tym, że nie ma w ich graniu nic co miałoby związek z djentem czy krautrockiem, czy nawet gęstym sludgem. Nie był to zły występ, bo nie czułem nagłej potrzeby wyjścia na zewnątrz, choć nie ukrywam, że nie był to mój typ grania.

Entropia / fot. Wojciech Miklaszewski

Nieco inaczej sprawa ma się z Obscure Sphinx, który znakomicie balansuje między gatunkami – gęstym sludgem, eksperymentalnym metalem, niskimi strojami, okultystyczną atmosferą i zgrabnie żongluje zarówno klimatem jak i techniką. Widziałem ich po raz trzeci i tak jak podobali mi się za pierwszym i drugim razem, tak podobali mi się teraz. Ten występ jednakże był nieco inny niż poprzednie. O ile koncert w gdyńskim Uchu przetrzepał mnie równo i jeszcze bardziej zakochał w dźwiękach tej grupy, a drugi, notabene w B90 gdy grali przed Gojirą, był nieco tylko słabszy a mimo to utwierdził mnie w przekonaniu, że ta grupa to nie pomyłka i zdecydowanie jest jednym z najciekawszych zespołów w naszym kraju, o tyle trzeci ich występ, który miałem okazję widzieć i słyszeć tylko mi się podobał. Był solidny, dobrze zagrany, a Wielebna jak zwykle zachwycała i to mimo, że tym razem odniosłem wrażenie, że śpiewała nieco łagodniej i lżej niż zwykle, co wcale nie oznacza, że gorzej. Kilka zmian zaszło jednak w brzmieniu zespołu, bo po odejściu drugiego gitarzysty obecnie grają jako kwartet, co wyraźnie przekłada się na to jak poszczególne numery wypadają na żywo. Czasami brakowało mi mięsistego wypełnienia, wyśrodkowania ciężaru, które charakteryzuje ich numery, a przez to, że brakowało drugiej gitary czasami zbyt wyraźnie wybijał się na przód bas. Pewnych rzeczy po prostu nie da się powtórzyć gdy brakuje jednego muzyka odpowiedzialnego za brzmienie zespołu. Mimo tego Obscure Sphinx jak zwykle wypadło znakomicie i śmiało mogę powiedzieć, że widzieć ich na żywo, to za każdym razem ogromna przyjemność. Pozostaje już tylko czekać na kolejny i oczywiście, na zapowiadaną od jakiegoś czasu następcę „Epitaphs”.

Obscure Sphinx / fot. Wojciech Miklaszewski

Wraz ze zmianą scenerii na deskach B90, na której pojawiły się lichtarze, ambona z czaszkami i prawosławnym krzyżem oraz sztandarami z Matką Boską zmienił się też styl wieczoru, który nagle zrobił się znacznie ciemniejszy i złowieszczy niż zwykle bywa o tej porze roku. Zrobiło się bardzo poważnie i podniośle, a wzmocniło się to jeszcze bardziej, gdy na scenę wyszła trójka mnichów chórzystów by zapalić lichtarze i zająć swoje miejsca. Po nich wyszli muzycy oraz batiuszka prowadzący z ikoną Matki Boskiej, która spoczęła na ambonie i zaczęła się prawosławna msza, istny spektakl, który warto zobaczyć i usłyszeć choć raz. Pop grzmiał znad ambony growlem, czystymi, płynnymi zaśpiewami i odprawiał rytuały ze świecami lub błogosławiąc zebraną w klubie publiczność kadzidłem. Wierni, bo tak należałoby w tym wypadku nazwać widzów, słuchali zaś zarówno w skupieniu, jak i dając się porwać w loty ponad tłumem. Muzycznie, nie było zaskoczenia, bo to mimo wszystko black metal w swojej najbardziej siermiężnej formie z tą różnicą, że zagrany bardzo płynnie, czysto, z energią i wyczuciem technicznym (zwłaszcza ze strony perkusisty) i okraszony całym klimatem prawosławnej mszy. Nie było też zaskoczenia pod względem repertuaru, ponieważ panowie zagrali tak jak dotychczas miało to miejsce tylko i wyłącznie „Litourgiyę” w całej swojej okazałości. Trzeba przyznać, że na żywo wypada ten materiał jeszcze okazalej i podniośle aniżeli w wersji studyjnej, do której wciąż bardzo lubię wracać. Nie było też bisów, ani żadnego nowego materiału, który zapowiadałby potencjalną drugą płytę projektu, a szkoda, bo mój i jak sądzę, nie tylko mój apetyt na więcej takich dźwięków wzrósł jeszcze mocniej.

Batushka / fot. Wojciech Miklaszewski

Mimo pewnej niespójności supportów z główną gwiazdą, czy faktem, że Entropia kompletnie mi nie przypadła do gustu, uważam że był to bardzo udany wieczór. Jedyne zastrzeżenia jakie mógłbym mieć to do oświetlenia, które w przy supportach stało na bardzo niskim, zwłaszcza jak na B90 poziomie. Na szczęście w tym klubie nie jest to regułą i być może tym razem była to wyjątkowa sytuacja, bo już na Batushkę wszystkie światła miały swoje miejsce i czas, a właściwie nie było ich prawie wcale, bo większość oświetlenia stanowiły tylko punktowe reflektory w kolorze czerwonym, które kapitalnie uzupełniały się z blaskiem świec, dymem kadzidła i okazjonalnie puszczanym dymem. Uważam, że nawet jeśli nie słucha się takiej muzyki na co dzień, lub nawet zupełnie nie przepada za black metalem jako takim, to takie zespoły jak Batushka po prostu trzeba zobaczyć, bo jest to nie tylko niezwykłe doświadczenie artystyczne, estetyczne czy nawet religijne, ale też kulturowe, a takich zjawisk, które łączyłyby w jedną całość wszystkie wymienione elementy już niestety w muzyce coraz mniej.