Blindead – Affliction XXIX II MXMVI

Ziemia, rok 2011 n.e. Słoneczny poranek. Dwóch pięciolatków z zapałem kopie łopatkami w przyblokowym piasku. W pewnym momencie łopatka jednego z nich trafia na coś twardego. Dziecko wyjmuje ze świeżo wykopanej dziury metalową puszkę i triumfalnie spogląda na siedzącego nieopodal na ławeczce mężczyznę, po czym co sił w nogach pędzi w jego kierunku, ze znaleziskiem w rączkach i roziskrzonym wzrokiem, drąc się przy tym wniebogłosy: „- Tato, tato! Zobacz, znalazłem skarb!”.

No właśnie…czy znaleźliście kiedyś skarb? Jeśli nie, to wszystko przed Wami. Jeśli tak, to na pewno wiecie jakie emocje towarzyszą temu podniosłemu wydarzeniu. Ja, w minionym już roku, znalazłam taką muzyczną perłę, która na moment pozbawiła mnie głosu, rozszerzyła moje gałki oczne do granic możliwości, a następnie wypatroszyła mój umysł i serce, pozostawiając mnie z wrażeniem, że dobrze znany muzyczny świat nigdy nie będzie już taki sam. Panie i Panowie, przedstawiam Wam najcenniejsze dla mnie znalezisko ostatnich czasów: Blindead i „Affliction XXIX II MXMVI”.

Płyta ukazała się pod koniec 2010 roku pod skrzydłami Mystic Production. Kupiłam ją natomiast kilka miesięcy później w EMPIK-u, nie do końca w ciemno. Słyszałam już wcześniej słowa uznania pod adresem tego wydawnictwa, których prawdziwość oczywiście przekornie musiałam sprawdzić sama. Poza tym – zafascynowała mnie okładka. Blindead to zresztą znana marka na trójmiejskim rynku muzycznym i wiedziałam, że chłopaki chały na pewno nie odwalą, ale to co usłyszałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Do rzeczy więc. Mój skarb to album koncepcyjny całą gębą. Okładka to nie jakaś tam okładka, ale fantastyczna kolorowa książeczka w twardej oprawie, w której na ostatniej stronie mieści się płytka. Autorką wszystkich ilustracji jest Katarzyna Sójka. Jej prace doskonale współgrają z tekstami utworów, których tematem przewodnim jest opowieść o życiu chorej na autyzm dziewczynki. Autor większości tekstów, a zarazem wokalista, Patryk Zwoliński patrzy na świat jej oczami i barwnie opisuje przeżywane przez nią emocje, zaczynając od życia płodowego, przez narodziny i kolejne lata ziemskiej wędrówki, towarzysząc jej do samego końca. Myślę jednak, że to, co Patryk chciał przekazać pozostawia słuchaczowi wielowymiarowość interpretacji. Wyszczególnione na czerwono na kolejnych stronach książeczki frazy w rodzaju „All the world dreams are in this picture” czy proste „No one wants to be alone” niosą uniwersalne prawdy, a kiedy wgłębimy się w teksty poszczególnych utworów dotkniemy m.in: samotności, odrzucenia, niezrozumienia, okrucieństwa, bólu, strachu, ciemności, pragnienia uwolnienia się od ciężaru, przygniatającego chaosu i niezgody na to, co dzieje się dookoła. Mnie osobiście przyprawił o zawrót głowy prosty w formie i bardzo głęboki tekst ostatniego kawałka. Dodatkowo Patryk czyta w jednym z utworów fragmenty książki „Droga” Cormack’a Mc Carthy’ego – opowieści doskonale wpasowującej się w mroczny klimat albumu, o wędrówce ojca i syna przez ponurą ziemię, zniszczoną przez kataklizm. Całość warstwy tekstowej wieńczy opowiadanie Piotra Kofty pt. „Rytm”.

Jak można się domyślić, muzyka towarzysząca tak potężnej dawce smutku i bólu nie może być płytka, bez wyrazu czy miałka. Między nią, a warstwą liryczną zachodzi wspaniała interakcja, dzięki czemu płyty słuchałam w kółko z zapartym tchem. Specjaliści od klasyfikacji starają się wrzucić chłopaków w szufladkę „sludge metal” czy „doom metal”, a ja się tylko uśmiecham do nich z pobłażaniem, bo muzyka wymyka się z oczywistych i prostych podziałów, czerpiąc po prostu z wszystkiego, co się chłopakom podoba. Podział na poszczególne utwory jest właściwie tylko formalnością, bo „Affliction” to wielowątkowa muzyczna opowieść w kilku odsłonach, z których jedna płynnie przechodzi w drugą. Wszystko tu działa dokładnie tak jak powinno, jest też ukochana przeze mnie oszczędność formy. Gitary, kiedy trzeba delikatnie wygrywają spokojne, nostalgiczne dźwięki, a innym razem miażdżą riffami i ciekawymi przejściami, jak walec, który nie pozostawia nic na swojej drodze. Pewna siebie (i słusznie!) bogata i zróżnicowana pod względem dynamiki oraz świetnie, „ciemno” nagrana perkusja doskonale dźwiga misterną konstrukcję płyty. Bas (pod dwiema postaciami, bo panowie, a jakże, podzielili się partiami) o miękkiej i silnej barwie nie tylko doskonale pomaga w tworzeniu przestrzeni, ale potrafi też zwrócić uwagę na siebie. Mi szczególnie przypadł do gustu w „After 38 weeks”. Wokalista natomiast rozłożył mnie na łopatki i zachwycił szerokim spektrum umiejętności: od melorecytacji, przez śpiew do growlu. Przy czym growl w jego wykonaniu jest nie tylko łatwo przyswajalny, ale bardzo smaczny. Głos Patryka w najzwyczajniej na świecie śpiewanych partiach ma przepiękną, ciemną a jednocześnie ciepłą barwę. Całość spina odjechaną elektroniką Bartosz, którego pomysły nadają ostatecznego szlifu pomysłowej muzie (mój prywatny uścisk dłoni za Type’owską zagrywkę w tytułowym numerze!). Z ciekawostek – panowie nie omieszkali dodać kilku smaczków, stąd na płycie można usłyszeć na przykład trąbkę czy kontrabas (żywe, a nie jakieś tam próbki) oraz gościnnie wokalistę Broken Betty – Dziablasa, który fantastycznie ubogacił i nadał specyficzny charakter kawałkowi „My new playground became”.

Ta płyta nie ma słabych momentów, wszystko jest dopieszczone, zarówno w warstwie muzycznej, jak i brzmieniowej. Dla mnie jest po prostu piękna. To twórczość najwyższych lotów. W Polsce jest zaledwie kilka kapel, które ruszyły na podbój świata i którym się to udało. Blindead swoim ostatnim albumem ma szansę do nich dołączyć. Bo nazywać „Affliction” polską płytą roku to zdecydowanie za mało.

I. Self-consciousness is desire and
II. After 38 weeks
III. My new playground became
IV. Dark and Gray.
V. So, it feels like misunderstanding when
VI. All my hopes and dreams turn into
VII. Affliction XXVII II MMIX