Ivo Shandor & The Gozer Worshipers – Ivo Shandor & The Gozer Worshipers

Ivo Shandor to jeden z bohaterów uniwersum filmowego „Pogromcy Duchów”, który przewodził kultowi ku czci sumeryjskiego boga Gozera. Stąd też grupa Ivo Shandor & The Gozer Worshipers wzięła swoją dość zawiłą nazwę. To nowy zespół Bartosza „Boro” Borowskiego – gdyńskiego muzyka, który maczał palce w tak wielu projektach, że ciężko je zliczyć. Ostatnimi czasy do najważniejszych z nich zaliczały się Why Bother? i Lonker See. Każdy kolejny skład Bora to coś wymykającego się z dobrze znanych form. Jest on jednym z tych muzyków, którzy eksplorują nieznane tereny i zafascynowani są nieustannymi poszukiwaniami. Artystyczna wolność i brak ograniczeń gatunkowych to jego znaki firmowe. W jakie rejony zapuścił się zatem w swoim najnowszym projekcie?

Pierwszy utwór „End / Beginning” tak naprawdę mógłby być jedynym na całej płycie, jak w tytule zaczynać ją i kończyć. Sam w sobie jest odrębną, kompleksową opowieścią trwającą ponad 18 minut. Zgodnie z nazwą składa się z dwóch części. Pierwsza ma w sobie coś z doorsowskiego klimatu kojarzącego mi się z kultowym „The End”. Wciąga swoją dramaturgią, rozwija się spokojnie, cechuje się krautrockoywm podejściem kompozycyjnym, a powtarzalność motywu wprowadza jakże pasującą transowość. Druga część rozpoczyna się bardziej żwawo i piosenkowo, ale jednocześnie nostalgicznie. Wyróżniają się tutaj świetne damskie wokale i pędzący do przodu instrumentaliści. Na koniec wracamy do klimatu znanego z pierwszej części, jakby utwór chciał się zapętlić i zacząć wszystko od nowa. Jednak debiut Ivo Shandor & The Gozer Worshipers to nie epka, a pełnoprawny album trwający blisko 50 minut. Po tak dobrym wprowadzeniu ciężko utrzymać napięcie, ale dalsze części płyty można traktować jak kolejne odcinki serialu. Singlowy „Earworm” to w zasadzie skondensowanie emocji z pierwszego utworu, z bardzo udanym motywem na pianinie i wiodącą rolą saksofonu. Utwór rozbrzmiewa na koniec pełną mocą, muzycy nie mają tutaj litości dla swoich instrumentów. To też jest charakterystyczne dla Ivo Shandor & The Gozer Worshipers – ich muzyka jest pełna kontrastów. Mogą zaczynać spokojnie i nieśmiało, by w punkcie kulminacyjnym ciosać przestrzeń niczym drewno siekierą. Łączą piosenkową melodyjność z formami pełnymi improwizacji i powtarzalności motywów, czy też spokój z hałasem. Moim drugim ulubionym fragmentem płyty oprócz pierwszego utworu jest ostatni „The Valley Of Unseen”. Jego początek to spokojne, nostalgiczne plumkanie, którego liryczność podkreślona jest przez partie wokalne Dagmary Cichockiej. Kiedy wydaje się, że to już koniec, saksofon nie przestaje grać, a gitara gra mocarny, ciężki jak diabli riff.

Po Ivo Shandor & The Gozer Worshipers można się spodziewać tylko takich niespodziewanych rzeczy, łamiących przywiązanie do konkretnych gatunków muzycznych. Jednocześnie jest to wszystko na tyle zwarte i chwytliwe, że przyciąga do siebie niczym magnes. Ja jestem pełen uznania dla Bora oraz jego koleżanek i kolegów z zespołu, bo stworzyli rzecz naprawdę godną uwagi, przystępną w swojej pozornej nieprzystępności.

skład:
Bartosz „Boro” Borowski – gitara, wokal, djembe
Dagmara Cichocka – pianino, wokal
Michał Klama – perkusja
Patrycja Tempska – saksofon
Jakub Szwemin – gitara basowa

1. End / Beginning
2. Earworm
3. Skeleton Dance
4. Nie Doczekał Jutra
5. The Valley Of Unseen