Nazwa Mùlk do tej pory kojarzyła mi się z kaszubską restauracją w Miszewku na drodze między Żukowem, a Gdynią. Jednak muzycznym tropem jest piosenka o tym tytule, która znalazła się na płycie „Histerie Medytacje” grupy Moose The Tramp. Zespół ten przeobraził się na tyle, że w zmienionym składzie postawił na czystą kartę i wystartował od zera z tą właśnie nazwą. Trzon jest co prawda ten sam, zmieniła się tylko (albo aż) sekcja rytmiczna, natomiast muzycznie to już są inne klimaty. Bardziej klimatyczne i liryczne, z jeszcze większą dawką emocji, z bluesowymi naleciałościami i mrocznymi balladami. To muzyka nasuwająca skojarzenia z takimi bardami jak Tom Waits czy Nick Cave.
Na album „I” Mùlk składa się osiem utworów. Rozpoczyna go „Szaman”, który dobrze pokazuje co grupa sobą reprezentuje. Pulsujący rytm, ale też melodia i charakterystyczny, lekko nawiedzony folkowy klimat z pewną nutką przebojowości. Czyli muzyka nieoczywista, tylko z pozoru łatwa do przyswojenia, w którą trzeba się wgłębić aby ją w pełni docenić. W pewnym momencie skojarzyło mi się to Nickiem Cavem, który spotyka islandzkie Sólstafir. Drugi w kolejności utwór, czyli „Huk” jest trochę bardziej zadziorny i żwawy, z galopującą wręcz końcówką. Ciekawie wkomponowują się tutaj partie saksofonu. „Trolltunga” z kolei kojarzy mi się odrobinę w refrenie z norweskim Shining, który zresztą na skale Trolltunga zagrał i nagrał koncert. Mùlk nie jest tak szalonym zespołem, więcej u nich bluesa niż jazzowej wariacji, dlatego trochę to porównanie może się wydać naciągane. Cóż, takie prawo recenzenta, że klawiatura wszystko przyjmie. Balladowy „Fallin'” ma w sobie coś z klimatu dusznej knajpy kiedy na koniec imprezy zostają tylko słaniające się niedobitki i robi się coraz bardziej cicho. Piosenka snuje się leniwie, aż od samego słuchania czuje się nadchodzącego kaca. Ale trzeba jeszcze zebrać się do kupy, wykrzesać resztkę sił na wstanie z miejsca i zebranie się do domu by paść w ubraniu na łóżko. To jednak nie koniec, to dopiero połowa płyty. „Bies” to pierwszy utwór, który zapowiadał debiut Mùlk, kawałek był zresztą nominowany w Antyradio do konkursu „Przebój roku 2018 – Polska”. Folk, blues, rytmiczność, szamańskość – te słowa najlepiej opisują tę piosenkę. Kojarzy mi się ona z nergalowym Me And That Man w utworze „Cross My Heart And Hope To Die”. Nadal to jednak dość luźne porównanie, ale tym razem muzycznie zdecydowanie bliżej. „Milion” został wybrany na sigla zapowiadającego album. Nie powinno to specjalnie dziwić, bo to chyba najbardziej piosenkowy kawałek na płycie. Ma w sobie sporo filmowego klimatu i ogromnego ładunku emocji podkreślonego ciekawym tekstem dającym spore pole do własnej interpretacji. Całkiem podobnie prezentuje się kolejny utwór „Moloch”, chociaż jest on bardziej rozbudowany. Na sam koniec, w ramach odprężenia po tym emocjonalnym ładunku nadchodzi hit lat ’80, czyli „99 Luftballons” niemieckiej wokalistki Neny. W oryginale to skoczny, taneczny numer z tandetnymi klawiszami, w tej wersji piosenka bardzo pasuje do Mùlk, jest zrobiona w ich sentymentalnym stylu. Takie właśnie powinny być covery, pokazujące inną stronę znanego utworu, a nie będące odtwórczym kopiowaniem czegoś z myślą ku uciesze gawiedzi. Takie zakończenie płyty „I” jest pozornie lekkie, a tak naprawdę klimat pozostaje niezmieniony. To zresztą jako całość bardzo dobra muzyka na jesiennie wieczory, termin wydania płyty jest nieprzypadkowy. Jeśli lubicie smutne, niebanalne piosenki i emocjonalny ładunek, ta płyta jest dla was, naprawdę warto po nią sięgnąć i odkrywać w niej z każdym przesłuchaniem coś nowego.
skład:
Piotr „Bolo” Gibner – wokal
Jakub Leonowicz – gitara, wokal
Bartosz Nosewicz – gitara
Przemysław Bartoś – gitara basowa
Łukasz Kumański – perkusja
1. Szaman
2. Huk
3. Trolltunga
4. Fallin’
5. Bies
6. Milion
7. Moloch
8. 99 Luftballons