Zespół Arkona wykonujący pogański folk metal pochodzi z Rosji i przez szesnaście lat działalności udało im się wydać dziewięć albumów studyjnych. Ostatnie ich wydawnictwo „Khram” wyszło w tym roku i z promocją m.in. tego materiału przyjechali do Polski na pięć koncertów. Czwarty z nich miał miejsce w gdańskim klubie B90. Jako supporty zagrały dwie polskie kapele – olsztyńska Varmia oraz pochodzący z Warszawy Helroth.
Wciąż nie rozumiem, dlaczego nie chodzi się na występy supportów. Ileż to było niezliczonych przykładów na to, że warto czasem poznać kapele grające przed gwiazdą wieczoru, bo okazują się po prostu o wiele ciekawszą muzyczną propozycją. Utarło się takie „pojawianie się dopiero na headlinera, bo po co supporty, na pewno są do kitu”. Jeśli ktoś naprawdę siedzi konkretnie w tych leśnych, ściółkowych dźwiękach, a nie był na takiej Varmii, to ma czego żałować, tak mi się wydaje. Z drugiej strony niestety bywa też tak, że niektóre z supportów są tak słabe, że faktycznie się wychodzi. Tak też było tego wieczoru, ale po kolei.
Pierwsza pojawiła się Varmia – pod sceną nie było prawie nikogo. Chłopaki poubierani z białe szaty, kaptury, a na scenie zamiast statywu do mikrofonu – kawał drzewa. Oryginalne, nie powiem. Band istnieje zaledwie dwa lata, a już zdążył wypuścić dwa długograje. Olsztynianie serwują blackowy momentami folk metal. Wykorzystują w swojej muzyce różne ludowe instrumenty, których nazw nie znam. Niestety z nagłośnieniem tychże było kiepsko, prawie nic nie było słychać, gdy np. jeden z członków zespołu dął w wielki róg. Dość dobrze to wszystko chodziło, dużo szybkich temp z blastami. Ja bym powywalał te czyste chóralne zaśpiewy, w których panowie trochę fałszowali, byłoby lepiej. To oni powinni zagrać jako główny support Arkony. Naprawdę niezły występ, może z czasem troszkę nużący już pod koniec, ale generalnie nie ma się czego wstydzić.
Następny w kolejce był stołeczny Helroth. Nie znam się na folk metalu, nie chciałbym nikogo obrazić, opisuję to, co widziałem danego wieczoru na scenie, nie wnikając w całą twórczość. Nie rozumiem, o co chodzi z tymi kiltami. Co to, szkocki poganizm? A te twarze pomalowane jak Ensiferum? No a przede wszystkim, co się stało temu wokaliście? Patrzeć się na chłopa nie dało, w ogóle miałem wrażenie, że wypuścili na scenę dzieciaki, które po łebkach przeczytały poradnik „jak zrobić kapele folkową”. Tylko, że każdy z nich chyba miał poradnik z innej epoki. Za dużo ich tam na tej scenie się krzątało, bałagan, że głowa boli. Nic mi nie zapadło w pamięć. Miszmasz wszystkiego i niczego. Chociaż z tego co widziałem, wielu osobom się występ bardzo podobał, dość intensywnie co niektórzy w nim uczestniczyli. Dla każdego coś miłego.
Pierwszy raz o rosyjskiej Arkonie usłyszałem od znajomych chyba dekadę temu. Było to przy okazji klipu do „Liki bessmertnykh bogov”. Nie będę udawał, że mi się nie spodobało, lubię jak muza jest dobrze zrobiona, a jak na wokalu taka pani to jeszcze lepiej. Chyba właśnie obecność Mashy daje tej kapeli tą popularność, którą cieszą się już tyle lat. Kobita ma temperament na scenie niczym dziecko z adhd. Tak mi się skojarzyło, bo szalała cały koncert w tych falujących szmatach, podrygiwała jak opętana, ale trzymała dobrze wokal.
Tutaj było przynajmniej dobrze słychać te wszystkie fujarki, czy kobzy itp. Całość nie była rozkręcona za głośno, więc odbiór był dobry, nie było żadnego jazgotu. Zespół skupił się bardziej na swoich ostatnich poczynaniach, które w moim odczuciu różnią się trochę od pierwszych produkcji. Te nowe kawałki są bardziej rozbudowane i epickie, mnie agresywne. Ale przez to przynudnawe, wolę ich wczesne wynurzenia, jeśli już mówimy o takim graniu. Na żywo cały skład prezentuje się profesjonalnie, nie można im tego odmówić. Oczywiście całą uwagę skupia frontmanka, bez niej ta kapela na pewno nie byłaby tym samym.
Reasumując, dla miłośników pogańskich folków ten wieczór był na pewno ciekawym wydarzeniem, w którym jednak czegoś chyba zabrakło. Może lepszych supportów?