Blindead 23 i Obscure Sphinx to grupy, które łączy wiele wspólnego. Nie tylko w kategoriach wykonywanego gatunku muzycznego oscylującego wokół post metalu, do którego korzeni ostatnio powrócili. Oba zespoły po kilku latach milczenia, ale też sporych perturbacjach (szczególnie w przypadku Blindead, które dodało numer 23 by wystartować niejako od nowa) wydały dość niespodziewanie bardzo udane premierowe epki zawierające trzy utwory (odpowiednio „Vanishing” i „Emovere”), które udowadniają, że mają jeszcze sporo ciekawej muzyki w sobie. Wreszcie obie ekipy mieszają się personalnie – perkusista Paweł „Pavulon” Jaroszewicz po opuszczeniu szeregów Obscure Sphinx dołączył do Blindead 23, ale też miał też swój udział w procesie powstawania „Emovere”. Z kolei producent kilku płyt obu zespołów Kuba „Kikut” Mańkowski wyruszył z autorami „Vanishing” w trasę w charakterze basisty.
Koncert w klubie B90 w Gdańsku był trzecim i przedostatnim punktem mini trasy zorganizowanej przez kolektyw Mystic Coalition. W roli rozgrzewaczy przed głównym, dwudaniowym posiłkiem wystąpiły grupy Kryształ oraz Wij.

Było to moje pierwsze zetknięcie z tymi pierwszymi. Panowie grają pod szyldem Kryształ od jesieni 2021 roku, w 2022 wydali debiutancki album nakładem Koty Records, a w listopadzie 2024 nakładam Piranha Music ukazał się ich drugi krążek „Poświaty”. Nie będę z tego miejsca się wymądrzał na ich temat, bo jedynym co zapamiętałem z ich występu było – „o, nowe zespoły też grają zimną falę, nie tylko stare dziady”. Nie do końca pasowali stylistycznie do reszty towarzystwa, nastawiałem się tego dnia na coś innego, ale nazwę Kryształ zapisałem w kajeciku i z chęcią przesłucham w najbliższym czasie ich płyty.

Trio Wij to kolejni podopieczni Piranha Music. Miałem przyjemność zetknąć się z nimi w czerwcu podczas Mystic Festival 2024. Zespół od strony muzycznej łączy occult rocka ze stonerem i pochodnymi, ale największą jego siłą jest wokalistka Maria Lengren posługująca się pseudonimem Tuja Szmaragd. Nie dość, że posiada bardzo mocny, ciekawy wokal, to jest zwierzęciem scenicznym i czuć, że jest autentyczna w kreowaniu swojej postaci. Jej teksty są bardzo oryginalne, przesiąknięte klimatem pop kultury klasy B, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Cthulhu, macki, dziwne stwory i tak dalej. Tuja buduje swoje niesamowite opowieści w języku polskim, którym posługuje się bardzo kwieciście i poetycko, co tylko dodaje klimatu całości. W niektórych momentach nasuwa mi się myśl, że Tuja Szmaragd to taki Kostrzewski w spódnicy. Co prawda nie do końca muzyka Wija do mnie trafia, ale szanuję ich za oryginalny klimat.

Koncerty Obscure Sphinx mają swoją dramaturgię. W przypadku tego zespołu warstwa muzyczna łączy się z wizualną, a potężne brzmienie wkręcające się w trzewia to doświadczenie, którego w domu się nie uświadczy. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy stoję pod wywietrznikiem, czy po prostu mam ciary na całym ciele. Tak, to były ciary. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak się czułem podczas koncertu, żeby muzyka płynąca ze sceny wzbudziła we mnie aż takie emocje. Co prawda początek nie był idealny brzmieniowo, ale to, co w końcu wykręcił „Poli” było klasą światową realizacji dźwiękowej na żywo. Do tego idealna setlista, na której utwory z „Emovere” przeplatały się z najlepszymi rzeczami ze wszystkich pozostałych trzech płyt Obcuje Sphinx. Zaczęli od intra „Velorio” z „Void Mother” by przejść w „Lunar Caustic” z tej płyty i już byłem kupiony. W secie nie zabrakło też „Nothing Left” z „Epitaphs” czy genialnego „Nastiez” z debiutu. Od początku było czuć, że zespół stęsknił się za koncertami, granie żarło im aż miło było popatrzeć. Nie tylko na muzyków, ale też na wizualizacje, które dopełniały klimatu. Czarno białe filmy, dużo białego światła, gra cieniem i w środku Zosia „Wielebna” Fraś. To nie tylko świetna wokalistka, operująca pełnym spektrum głosu od szeptu po krzyk, ale też skupiająca uwagę osoba pełna emocji na scenie. Ona śpiewa nie tylko za pomocą strun głosowych, ale całym ciałem, oddaje się swojej muzyce w całości. Koncert Obscure Sphinx nie miał słanych punktów, to był spektakl i doświadczenie wykraczające daleko poza występ muzyczny.

Coś takiego bardzo ciężko przebić. Dlatego też Blindead 23 nie porwali mnie aż tak jak myślałem. Nie znaczy to, że zagrali słaby koncert, bo wyszli z B90 na tarczy, ale po Obscurach nie było czego zbierać. Poza tym o wiele dłużej trwało wykręcenie odpowiedniego brzmienia, co też miało niebanalny wpływ na odbiór. Blindead 23 zaprezentowało na początek materiał z „Vanishing”. Epkę stworzył trzyosobowy trzon zespołu i tak też zagospodarowali scenę. Na przodzie po dwóch bokach sceny gitarzysta Mateusz Śmierzchalski i wokalista Patryk Zwoliński z fikuśnym statywem mikrofonowym, na środku zestaw perkusyjny Pavulona, a na jego wysokości porozstawiani, skryci w cieniu goście – Kuba Mańkowski na basie i Piotr Rutkowski na gitarze. Muszę przyznać, że „Vanishing” sprawdza się równie dobrze w warunkach domowych i koncertowych. Nie jest to muzyka łatwo przyswajalna, do tego operująca kontrastem ściana dźwięku / ambient więc lepiej się przygotować i posłuchać najpierw płytę by lepiej poczuć te utwory na żywo. Zgodnie z tradycją znaną z Blindead, panowie grają całą płytę tak jak została nagrana. Zawsze to się u nich sprawdzało, tak jest też teraz. W tym roku obchodzimy 15-lecie płyty „Affliction XXIX II MXMVI” Blindead, dosłownie przed chwilą album doczekał się reedycji więc pozostałą cześć koncertu zespół poświęcił na odegranie tego krążka. Jak dobrze było znowu usłyszeć na żywo ten materiał, to według mnie najlepsza rzecz jaką stworzyło Blindead. To ich opus magnum. Co prawda ze składu, który stworzył album pozostali tylko Śmierzchalski i Zwoliński, ale jakoś specjalnie nie odczułem braku pozostałych oryginalnych muzyków. W tej części koncertu brzmienie było już wykręcone jak należy więc odbiór zdecydowanie się poprawił. Klimat, emocje, potężny dźwięk. To po piętnastu latach dalej świetna rzecz chwytająca za serce, kolejne doświadczenie, które przeżywa się nie tylko uszami, tylko całym sobą. A finałowy utwór tytułowy jest kulminacją, po której pozostaje tylko zapalić światła i powrócić do rzeczywistości.