Cold Fish, Maczety, Jędza (Wejherowo, Pub Neon 15.03.2025)

W sobotę w wejherowskim klubie Neon mieliśmy okazję wysłuchać trzech zespołów. Występ rozpoczęła grupa o wdzięcznej nazwie Jędza. Tworzy ją trzech chłopaków, którzy – choć może nieliczni – spokojnie wypełnili przestrzeń melodyczno – rytmiczno – wokalną. Gdy było trzeba, gitara grała riffy, gdy trzeba – podkład melodyczny lub solówkę. Solówki mogliśmy też zresztą usłyszeć w wykonaniu świetnego basisty.

Podobnie wokalnie – chłopaki śpiewali solo lub w duecie, śpiewem melodyjnym bądź lekko brudnym, ekspresyjnym. W jednym z utworów, zapowiedzianych jako „kawałek o seksie, ale nie dosłownie” (bardzo niedosłownie), słychać było wyraźne wpływy Dezertera. Podobnie jak pozostałe, cechował się ciekawą harmonią. Można się było spodziewać akordowego kiczu, a jednak gitara zagrała w trytonach, przełamując klasyczną harmonię i zmuszając do zastanowienia się, co też znaczy ten dysonans oraz jak współgra – a raczej nie współgra – z pozostałymi elementami utworu.

Szkoda, że prawie nie było słychać tekstów, ale to, co udało mi się wyłuskać, pokazało szerokie spektrum tematyczne: od miłości i kobiet („Beauty Queen”), po codzienne problemy, w tym nałogi, politykę („Katarzyna”), kwestie ontologiczne (Czym jest moje „ja”? Co znaczę w tej rzeczywistości? Kim jesteś ty?) itp. Widać było, że chłopaki bawią się muzyką i czerpią dużo radości z grania oraz śpiewania tak po polsku, jak i po angielsku.

Jędze zakończyły swój występ bisem w postaci coveru „Taty dilera”, który świetnie wpisał się w klimat autorskich utworów zespołu.

Maczety to z kolei czterech chłopów, w tym frontman w uroczym garniturze. Znamy się z Rafałem z totalnie innych projektów i powiem szczerze, że w życiu bym nie powiedziała, że może być tak wylewnym prowadzącym (i tak wysoko skakać z gitarą przy swojej chucherkowej posturze!). Przy okazji polecam jego rewelacyjny humor przelewany w minikomiksy na profilu Smutne rysunki pisane na kacu i tanim papierze, których to zresztą błyskotliwość i humor przekładają się na mówione, międzypiosenkowe wstawki.

W twórczości Maczet trudno o tonalność, zresztą jest ona absolutnie zbędna. Chłopaki operują głównie riffami. Niewielki ambitus i poruszanie się sekundami świetnie współgra z warstwą tekstową. Nie ma tu też miejsca na jakąkolwiek melodyjność w linii wokalnej. Jest za to krzyk, a co najwyżej melorecytacja. Wszechobecny katastrofizm, niebezpieczeństwo kryjące się w realnym (choć może i wewnętrznym) świecie, klaustrofobiczność – iście Kafkowska atmosfera panuje w każdej ich piosence.

Wśród prezentowanych kawałków znalazł się tytuł „Gdzie indziej”, w którym gitara za pomocą trytonu przełamywała dysonansem pozornie tonalny akompaniament. W tym mocno klaustrofobicznym („To nie jest moje mieszkanie, to dziura w ścianie”) utworze Rafał zastosował zabieg znany np. z „Arahji” („to nie jest moje mieszkanie (…) to nie jest mój dom (…) to nie jest moja ulica”). Tu też instrumenty współgrały i podkreślały warstwę tekstową: w którymś momencie zaczęły grać unisono, tak w warstwie melodii, jak i rytmu, co skojarzyło mi się z biciem serca. Biciem, a raczej waleniem, łopotaniem – serca przerażonego, spanikowanego człowieka, który nie ma dokąd uciec, bo wszędzie czai się niebezpieczeństwo, zagrożenie.

Szybko zorientowałam się, że Maczety rozłożą mnie na emocjonalne łopatki, ale nie spodziewałam się „Reksia”… Za komentarz chyba starczy fragment tekstu: „Reksio, wracaj do domu, bronić go nie ma komu”… A to dopiero początek tej wstrząsającej duszę poezji, która ewidentnie (jak każdy tekst Maczet) stanowi dużo pole do interpretacji.

„Dno” – kawałek fascynujący harmonicznie. Tekstowi: „Znów jestem na dnie, nie jest tak źle” towarzyszy sielankowy, durowy akompaniament. Aż do moich myśli na chwilę powrócił po latach Karpiński. Na chwilę. Bo byłoby uroczo, łąkowo, romantycznie, gdyby nie ten krzyk, gdyby nie słowa o krwi… Gdyby nie trytonowy, a w najlepszym razie sekundowy (w sekundzie małej) ambitus. Po ostatnich słowach: „Wyciągnij mnie!” następuje fermata niczym zatrzymanie wokalno-instrumentalnej akcji serca. Muzyczna asystolia.

Trzeci zespół – Cold Fish – jak sam twierdzi, gra już ponad 35 lat. To był tego wieczoru najbardziej melodyjny z zespołów, i pod względem wokalu, i akompaniamentu. Jednak w żadnym razie nie prezentuje twórczości kiczowatej czy oczywistej. Choć początki utworu to tonalność, której nie powstydziliby się radiowi didżeje, to po krótkiej chwili następuje zwrot (niczym nagroda dla cierpliwego odbiorcy) – riffy, sekundowe progresje i zmiany rytmiczno-metryczne. Dzieje się bardzo ciekawie w każdym zakątku Rybowej twórczości.

Nieco inaczej jest w „Mamy jeszcze czas” – instrumentalny początek to dysonans. Tekst wydaje się dialogować z akompaniamentem, nie jest już najważniejszy. Tworzy z nim całość, a drugie dopełnia, wzmacnia i wpływa na interpretację pierwszego. Po krótkiej frazie znowu następuje fragment instrumentalny ponownie wymykający się harmonii tonalnej. Dopiero gdy wraca wokal, harmonia powraca z kolei do akordów, jest jednak przerywana niepokojącymi współbrzmieniami i podtrzymywana dynamicznym rytmem, by skupić się na perkusji, a następnie na perkusji z towarzyszeniem jednego dźwięku.

W ostatnim numerze przed mocno wymuszonym przez publiczność bisem ekspresja drugiego gitarzysty zdaje się wybuchać – poniesiony sceniczną energią, szaleje z instrumentem między słuchaczami, a jego entuzjazm udziela się reszcie zespołu. Tak jak w dwóch poprzednich, i tutaj widać oraz czuć, że chłopaki mają frajdę z grania i dobrze im się współpracuje.

Podsumowując, nie spodziewałam się, że będę się tak dobrze bawić. Że do repertuaru zespołów z mądrą twórczością (dla mnie taką, która nie tylko porusza emocjonalnie, ale też intelektualnie, tak pod względem tekstu, jak i muzyki) dojdą wszystkie trzy zespoły. Że będę czekała na ich płyty i z chęcią wezmę udział w kolejnych występach.

A co do Neonu – mam nadzieję, że Wejherowo znowu wstanie, jeśli chodzi o scenę niemainstreamową, to miejsce zaś wydaje się mieć potencjał, by gromadzić tzw. czarnych ludzi. Wszyscy występujący przyznali zresztą, że w Wejherowie poczuli nowa energię z entuzjazm. Że grało im się świetnie, mimo że klienci pubu to osoby raczej z różnych środowisk muzycznych (i nie tylko).

Także oby częściej takie koncerty, Neonie, i oby częściej u nas, Zespołowe Chłopaki!

Maczety