Haydamaky i Andrzej Stasiuk (Gdynia, Muzeum Emigracji 18-11-2018)

Uwieńczeniem trzydniowego festiwalu literackiego zorganizowanego przez Muzeum Emigracji w Gdyni był koncert Haydamaków z towarzyszeniem Andrzeja Stasiuka. Uwieńczeniem w dosłownym tego słowa znaczeniu – takiej energii prawdopodobnie nie pamiętało to Muzeum od lat.

O współpracy polsko-ukraińskiej pisać można by dużo, nie tak jednak często na gruncie sztuki. Aż przyszedł rok 2018, kiedy to (być może zupełnie nieprzypadkowo) pojawia się krążek, który nie tylko wypełnia tę lukę, ale i daje Mickiewiczowskiej poezji nowe – całkiem interesujące – życie.

Kijowski zespół Haydamaky istnieje ponad ćwierć wieku, na swoim koncie mając już współpracę z polskimi artystami – m.in. z zespołem Voo Voo czy Püdelsi. Od początku grał muzykę folkową o wyraźnym rockowym zabarwieniu. Obecnie, po dość znacznych zmianach, w Haydamaky tworzy sześciu muzyków, w tym puzonista i trębacz.

W takim też składzie mogliśmy usłyszeć – i zobaczyć – panów podczas niedzielnego koncertu. Ponadto na scenie gościł oczywiście Andrzej Stasiuk – obdarzony głębokim, niskim głosem, ale też swobodą i poczuciem humoru, które wybrzmiewały między piosenkami i doskonale nadrabiały fakt, że Stasiuk bez wątpienia Świetlickim (na scenie) nie jest (może jedynie pod względem palenia).

Od pierwszych nut panowie porwali publiczność, co wydawało się niełatwe, zważywszy na średnią wieku. Jednakże wspaniałe solówki i muzyczne dialogi dętych, radość bycia na scenie, która biła od każdego wykonawcy, i oczywiście poezja „naszego polskiego wieszcza narodowego” (z naciskiem na: polskiego), mimo („mimo”, bo ta średnia wieku) że w dwóch językach i wersji rockowej – wszystko to sprawiło, że słuchacze (i oczywiście ja) wyszli zadowoleni i przekonani do tego ukraińsko-polskiego porozumienia. Wisienką na torcie była możliwość kupienia płyty w promocyjnej cenie i zdobycia autografów, również od autora „Zimy”.

Ów autor podzielił się z nami anegdotą, że kiedy znajomi poloniści puszczają uczniom jego płytę, ci wstają i zaczynają tańczyć. Myślę, że nikt na sali nie miał wątpliwości co do prawdziwości tych słów. Tak oto łączy się pokolenia – nie byle jakie, bo to pierwsze, wieszcze aż sprzed dwóch wieków (płytę polecam pod choinkę dla wnucząt wszelkiego rodzaju).

I w zasadzie można by rzec, że wszystko (pomijając Stasiuka czytającego z kartki i kilka drobnych potknięć muzycznych) się udało, gdyby nie sama organizacja i sala. O sali właściwie trudno mówić, ponieważ koncert odbył się w patio, a scenę umieszczono na schodach. Niestety więc dźwięk, zamiast się nieść na boki, popłynął w górę, przez co treści były niewyraźne. Ochrona natomiast stanowczo zabraniała wchodzić na balkon (dlaczego??). Drugi minus to sam sposób pozyskania biletów – jedyną możliwość był ich zakup na miejscu (pamiętajmy, gdzie Muzeum się znajduje…). Ponadto bilety skończyły się już w niedzielę koło południa (ja swój pozyskałam dzięki uprzejmości jakiejś pani i Facebookowi i tylko mogę się domyślać, jak złe były osoby, które zwyczajnie nie miały czasu, by wybrać się wcześniej do Muzeum). Nie wiem, dlaczego koncert nie został zorganizowany w którejś z sal kinowych lub na pierwszym piętrze, zwłaszcza że połowę patio zagrodzono, więc miejsca dla słuchaczy było naprawdę niewiele. Szkoda.

Poza tym jednak brawo, że ktoś w ogóle zorganizował tego typu wydarzenie, na chwilę obalając coraz popularniejszy mit Ukraińca jako zagrożenia dla Polek i Polaków. Tutaj, chociaż Mickiewicz został zukraińskowiony, proces ten nie wydawał się zamachem na naszą polskość, ba, dzięki Haydamakom i Stasiukowi nasz wieszcz został na chwilę wskrzeszony i na pewno świetnie się bawił przy rockowo-folkowej wersji jego „Stepów akermańskich” czy „Pielgrzyma”.