W czasach kiedy na MTV można było obejrzeć klipy muzyczne, a nagrania kupowało się na kasetach magnetofonowych, swój renesans święcił między innymi nowojorski zespół Life of Agony. Ich trzy pierwsze płyty nie przeszły bez echa również w Polsce. Mogę wyjść na ignoranta, ale zdziwiła mnie informacja o tym koncercie w Starym Maneżu w Gdańsku. Myślałem, że już od dawna nie istnieją, a okazało się, że pomimo wszelkich perturbacji mają się dobrze, a na początku 2017 roku planują wydać kolejny album zatytułowany „A Place Where There’s No More Pain”.
Nie wiem czy starzy fani Life of Agony przestali interesować się muzyką, czy w ostatnim czasie jest przesyt koncertów w trójmieście, ale spodziewałem się większej ilości ludzi na sali Starego Maneżu. Sytuacja wyglądała odrobinę lepiej podczas występu gwiazdy wieczoru, ale support w postaci niemieckiego Pyogenesis nie miał łatwego zadania. Frontman grupy Flo Schwarz co chwilę zachęcał nielicznie zgromadzonych ludzi do podejścia pod scenę i wspólnej zabawy, ale w tej sytuacji musiał ratować się dowcipkowaniem z tego stanu rzeczy. Natomiast warto było ich zobaczyć, chociażby z kronikarskiego obowiązku. Uważa się ich za jednych z pionierów gothic metalu. Pyogenesis jednak nigdy nie zamknęło się w tej szufladce, ich muzyczne poszukiwania w okresie 25 lat działalności (powstali w 1991 roku) rozpoczęły się od death i doom metalu by po romansie z gotykiem popłynąć w kierunku punka i alternatywnego rocka. Dziwny to zespół prezentujący pełen crossover stylistyczny, którego dobrym przykładem jest utwór „Steam Paves Its Way (The Machine)” z ich najnowszej płyty. Ma to jednak swój urok, chociaż początkowo byłem nastawiony do nich dość sceptycznie.
W czasie krótkiej przerwy wydawało się, że Life of Agony będą grać dla równie niewielkiej publiczności, ale po zgaśnięciu świateł pod sceną zrobiło się trochę gęściej. Od samego początku wokalistka Mina Caputo (przed zmianą płci znana jako Keith Caputo) śpiewała wysunięta do przodu przy samych barierkach i widać, że dla zespołu bliskość fanów jest bardzo istotna. Gdzieś z tyłu głowy niejednej osoby kołatały się obawy o to jak w tym momencie LOA wypadnie od strony wokalnej, ale zostało to szybko rozwiane. Wielkiej różnicy nie odczułem, ale może też przez to, że zespół grał bardzo głośno, głos Miny momentami gdzieś w tym ginął, zabrakło mi większej selektywności. W zasadzie najlepiej słyszalny był charakterystyczny bas, na szczęście brzmiał bardzo dobrze. Cały koncert Life of Agony był bardzo intensywny i energetyczny, zagrali chyba wszystko co mają najlepszego do zaoferowania. U nich liczy się przede wszystkim zabawa i widać było, że muzykom sprawiała przyjemność obecność najbardziej wytrwałych, ale nielicznych szalejących fanów pod sceną. W setliście znalazło się sporo utworów z debiutu „River Runs Red”, przez wielu uważanego za ich najlepszy album. Nie zabrakło „This Time”, „Through and Through”, „Bad Seed” czy utworu tytułowego. Z nowej płyty zagrali tylko jeden utwór, ale nikomu z pewnością to nie przeszkadzało. Koncert był przede wszystkim powrotem do przeszłości dla starych fanów, którzy dostali dokładnie to, na co czekali. Ponad godzina intensywnego grania zapewnionego przez Life of Agony minęła bardzo szybko.