Masło (Gdańsk, Stacja Food Hall 23.01.2025)

Piękną i chwalebną inicjatywą są wysiłki podejmowane w ramach trójmiejskich food halli mające na celu zapewnić swoim gościom – oprócz bogactwa smaków wszelakich – również strawę dla duszy. W ramach takich przedsięwzięć zbłądziłem… nieprawda, dobrze znałem drogę do Peronu 5 w Stacji Food Hall. W ramach cyklu Sound Of View odbywał się tam koncert zespołu Masło, promującego swoją płytę „Squizzy Radio” wydaną jesienią 2024 roku. Podczas słuchania tego koncertu nachodziły mnie refleksje przeróżnej natury, część z nich przytoczę.

Po pierwsze, Masło nie jest jednorodne w smaku, acz jest dobrze ubite. Twórczość zespołu jest przyjemną mieszanką stylistyczną, w ramach której łączą się różne gatunki muzyczne. Dużo jest tu funku, soulu, nawet momentami hip hopu czy disco (sekcja rytmiczna Jan Raczyński – Piotr Okoczuk ABSOLUTNIE ma swoje momenty!), za sprawą klawiszowca Marcela Hofmana pojawiają się elementy zarówno jazzu jak i psychodelii, zaś wokal i osobowość Bartosza Popiołka przydają temu sznytu bluesowo – rockowego. Przy czym nie ma czegoś, co często zdarza się przy okazji takich mieszanek – możliwości grzebania aż do wygmerania paluchami konkretnych składników. Przeciwnie, ingrediencje zostały dobrze wyselekcjonowane, wymieszane – czy wręcz ubite – żeby całość była wyśmienicie przyswajalna, co udało się osiągnąć bez stępienia smaków.

Po drugie, to nie jest żaden miks pasłęcki, tylko produkt pełnowartościowy. Zespół składa się z absolutnie pełnowartościowych muzyków, którzy dobrze wiedzą, co należy robić ze swoimi instrumentami, a w dodatku czterech z pięciu śpiewa, co otwiera dodatkowe możliwości aranżacyjne (z których zespół korzysta do granic). Mają flow i mają groove (w wypadku polskich kapel bardzo często jedno wyklucza się z drugim). Na szczególny wzgląd zasługuje śpiewający gitarzysta Maciej Okoczuk, który potrafi zaskoczyć freakowskim solo w stylu Zappy czy Frippa wrzuconym między starannie konstruowane akordy w stylu Andy Summersa czy funkowy puls w stylu Nile Rodgersa.

Po trzecie jest to produkt absolutnie świeży. Muzykom Masła udaje się połączyć mistrzowski warsztat z zachowaniem luzu. Grają co chcą i jak chcą, a wewnętrzna energia aż nimi telepie. Przy czym nie jest to przegięcie w stronę gimnastycznych zespołów w stylu obecnego Red Hot Chili Peppers. Wszystko, co prezentują na scenie jest naturalne i pierwotne. Mają luz. I nie muszą się przebierać za zwierzątka żeby to udowodnić.

Czuć w tym dobry smak. Bez margarynowego syntetyku lansowanych gwiazdek Męskich Grań („chce się rzy”), ani smalcowego posmaku juwenaliowych weteranów poloalternatywy. Jest to zwyczajnie smaczne. I zdrowe. Zarówno w pierwszej części koncertu (w której zabrzmiały utwory ze „Squizzy Radio”), jak i w drugiej, rozimprowizowanej. Smutne, że tak niewielu było w stanie doświadczyć tej dawki energii. Szczególnie, że koncert był za darmo.